Nie potrafię na poważnie zainteresować się biegiem śledztwa, gdy wszyscy świadkowie dawno podważyli swoją wiarygodność (mam wierzyć Ziobrze czy Kaczmarkowi?) i gdy sami przesłuchujący od początku nie ukrywają, że chodzi im o pognębienie przeciwników siedzących obok, a nie ustalenie jakiejś zgodnej z faktami wersji wydarzeń. Jaki sens ma taka komisja, w której świadkowie udają, że zeznają prawdę, przesłuchujący udają, że chodzi im o prawdę, a media udają, że to poważne śledztwo? Oczywiście ja też udaje, że nie wiem, o co chodzi, bo doskonale wiem. Media cieszą się z taniej pożywki, przesłuchujący z możliwości atakowania konkurencji politycznej, a świadkowie - że w tym ogólnym bałaganie wszystko rozejdzie się po kościach. Zatem komisje ogląda się, jak mecz, którego wynik znamy. Ale są na szczęście w Polsce media, które nie szukają taniej pożywki. A nawet się nią brzydzą. Zawsze możemy liczyć na "Gazetę Wyborczą" - ostoję zdrowego rozsądku w polskiej demokracji. Oto czytam relację z poniedziałkowego "Teraz my" w TVN, gdzie Ministrowi Drzewieckiemu przypomniano niechlubny fakt zatrzymania 9 lat temu przez amerykańską policję pod zarzutem pobicia żony i jego pokrętne wyjaśnienia. Poniżej znajduję dwa komentarze. Pierwszy - Dominiki Wielowieyskiej - zatytułowany "Staję w obronie Mirosława Drzewieckiego" i drugi - Pawła Wrońskiego - "Drzewiecki bije żonę, a mnie jest wstyd". Myślę sobie: dobrze, że gdy w redakcji dochodzi do starcia opinii w jakiejś sprawie, czytelnicy mogą zapoznać się z dwugłosem. Wielowieyska pisze: "Minister nie zna angielskiego, więc policjant sam zaznaczył brak dochodów i bezdomność, bo wiedział, że Drzewiecki jest turystą i w Stanach nie mieszka. Ponadto pani Drzewiecka powiedziała w programie, że mąż nie pobił jej tej feralnej nocy. Staję w obronie ministra. Wyciąganie jego spraw rodzinnych wydaje mi się rzeczą fatalną. Rzekome krzywoprzysięstwo to zarzut mocno naciągany, a wyjaśnienia Drzewieckiego brzmią wiarygodnie. (...) Trzeba twardo rozliczać z przygotowań do Euro 2012 i z porażek w walce z PZPN. Ale nie z rzekomych afer rodzinnych sprzed dziewięciu lat. Znaj proporcje mocium panie." No dobra, niech będzie. Jeśli Dominika Wielowieyska wierzy w cały ten cudowny zbieg okoliczności, że policja w Stanach sylwestra obchodzi łapiąc niewinnych turystów, spisując notatki, w których informuję, że facet rzucił kobietą o ziemię, a następnie myli jej się polski poseł-milioner z bezdomnym i dlatego zaznacza w ankiecie, że należy mu się adwokat z urzędu, to trudno. Serce nie sługa. Miłość do PO, każe nie zwracać uwagi na takie drobiazgi, za które PiS zostałoby rozstrzelane i w Wielowieyskiej obudziło feministkę, doskonale znająca fenomen bitej żony, która odwołuje zeznania. Miłość ci wszystko wybaczy. Platformo. Szczęśliwie w gazecie-ostoi-zdrowego-rozsądku-i-racjonalności-gospodarczej-oraz-politycznej zamieszczono jeszcze drugi komentarz. Nie mogłem się doczekać, aż przeczytam, jak mężczyzna wstydzi się, że drugi mężczyzna bije żonę, które to świadectwo postawi Polskę w jednym szeregu z wymienionymi już Stanami Zjednoczonymi, gdzie właśnie biali wybrali czarnego na prezydenta. Jakież było moje zdziwienie, gdy przeczytałem u Pawła Wrońskiego, że: "Mnie bardziej przekonywało tłumaczenie ministra: że był Sylwester, wyrywali sobie z żoną komórkę, bo każde z nich chciało zatelefonować z życzeniami do dzieci. Został zatrzymany (nie aresztowany), bo policjant źle zinterpretował jego gesty. Wyszedł po kilku godzinach za kaucją, którą przyniosła "pobita" żona. Sprawa została umorzona, kaucja zwrócona. Ot zdarzenie, które może się każdemu przytrafić, szczególnie w USA. Nie jest też nieprawdopodobne, że minister nie rozumiał ankiety, którą wypełniał policjant, a on z kolei wpisując brak majątku i "bezdomność" miał na myśli teren Stanów Zjednoczonych, a nie Polski." Paweł Wroński owszem wstydzi się, ale nie za polskiego ministra, ale za autorów programu. Doprawdy tym razem "Gazecie" zabrakło zdrowego rozsądku i zawiodło ją doskonałe dotąd wyczucie racjonalności gospodarczej. Zamiast tracić miejsca na dwa komentarze należało podpisać jeden dwoma nazwiskami. A zaoszczędzone miejsce wykorzystać na którąś ze szczytnych akcji społecznych "Gazety". Na przykład tę przeciw przemocy wobec kobiet. Sławomir Sierakowski