Katarzyna Pawlicka, Interia: Trudno było znaleźć i namówić do rozmowy mieszkające w Polsce Ukrainki? Jak do nich pani dotarła? Monika Sobień-Górska: - Nie było ani klucza ani castingu. Zaczęłam od mojej fryzjerki, która jest Ukrainką. Na szczęście zdecydowała się ze mną porozmawiać i kiedy nabrała zaufania do moich intencji i przyszłego kształtu książki, zaczęła mówić o mnie koleżankom. Tak rozpoczął się jeden łańcuszek. Drugi zapoczątkował mój apel w mediach społecznościowych. Odzew był bardzo duży, na początku przede wszystkim ze strony Polaków, którzy znają Ukrainki z pracy czy sąsiedztwa. - Od początku zależało mi, żeby pokazać zróżnicowane środowisko Ukraińców i Polaków. Dlatego szukałam nie tylko Ukrainek zajmujących się sprzątaniem lub pracą w salonach piękności, ale też kobiet, które piastują wysokie stanowiska w korporacji, prowadzą własne firmy czy pracują w instytucjach kultury. W działającym w Warszawie Domu Ukraińskim poznałam np. dziennikarki zajmujące się popularyzacją kultury ukraińskiej w Polsce. Dzięki temu opisane w książce historie są wielowymiarowe. I chyba więcej niż o samych Ukrainkach mówią o Polakach... - To prawda, bo takie też było moje założenie - żeby z tej mozaiki opowiedzianych przez Ukrainki historii ułożył się obraz współczesnych Polaków. A zwłaszcza szeroko pojętej klasy średniej, która ma największy kontakt z Ukrainkami. Rozmawiałam z kobietami, które pracują w domach Polaków, same zatrudniają Polaków, mają mężów Polaków... Ukrainki są bardzo blisko nas, często znają nas od podszewki, widzą, jak budujemy relacje, jakie mamy problemy, ograniczenia, nawyki, co dziś nas bawi, ale też jak traktujemy tzw. "obcego" i czy coś się w tym zakresie zmienia w naszej mentalności. - W książce jest 21 bohaterek, ale wywiadów było znacznie więcej, ponad 60, ponieważ za każdym razem szukałam potwierdzenia danych sytuacji: drastycznych, ale też tych zabawnych. Jeżeli np. słyszałam, że Ukrainki są notorycznie oskarżane o kradzieże, pytałam o to kilkadziesiąt kobiet, sprawdzałam, czy ta konkretna sytuacja im się przytrafiła. Podobną weryfikację przeszedł wątek naciągania Ukrainek mówiących bardzo słabo po polsku w taksówkach, autobusach lub metrze. Dopiero, gdy historię potwierdziła większość, umieszczałam ją w książce. W książce sporo jest obserwacji dotyczących życia nieco bardziej zamożnych Polaków, mogących pozwolić sobie na zatrudnienie kogoś do sprzątania. Większość z nich nie napawa optymizmem. - Optymizmem napawa natomiast postawa Ukrainek, które mając często przykre doświadczenia ze swoimi pracodawcami-Polakami, nie generalizują, a nawet często nas bronią! Na trzy przypadki niesprawiedliwego czy chamskiego zachowania ze strony Polaków, dają kilkanaście przykładów dobrego traktowania. - Przez ostatnie 30 lat wzbogaciliśmy się jako społeczeństwo na tyle, że kilkunastokrotnie powiększyła się grupa osób, którą stać na panią do sprzątania. Niestety, zmiany w mentalności wciąż są za małe - często grubszy portfel idzie w parze z prostactwem. Na szczęście rynek popytu jest tak duży, że Ukrainki mogą pozwolić sobie na zmianę pracy, jeśli pracodawca nie traktuje ich dobrze. Liczba Polaków korzystających z usługi sprzątania czy opieki nad dziećmi urosła na tyle, że te kobiety nie muszą godzić się na wszystko. Jest też coraz więcej młodych ludzi, często bez rodzin, którzy rezygnują z samodzielnego sprzątania, są zmęczeni, przepracowani, chcą wykorzystać weekend na odpoczynek, życie towarzyskie i oni też bardzo chętnie zatrudniają Ukrainki, dając możliwość pracy, którą one same określają jako "nieinwazyjna". Dlaczego? Bo rzadko nawiązują z nimi relacje, nie robią im "testu białej rękawiczki", nie śledzą ich każdego kroku, nie wtrącają się w sposób sprzątania. Najczęściej zostawiają im tylko klucze i płacą za efekt. Pani bohaterki opowiedziały jednak kilka wstrząsających historii o polskich pracodawcach. - Ciekawe jest to, że jeżeli słyszałam historie, po których było mi wstyd, dotyczyły one właściwie tylko osób majętnych i wykształconych. Moje rozmówczynie kilka razy mówiły o sytuacji, gdy na przykład Ukrainka wykonała ciężką pracę, wysprzątała cały dom i nie otrzymała zapłaty, bo właścicielka utrzymywała, że zniszczyła sweter warty 1000 euro, którego ta Ukrainka nie widziała na oczy. Dziewczyna nie miała żadnej możliwości obrony, po prostu kilka godzin ciężkiej pracy odbębniła gratis u jednej z pań dyrektorek w dużym banku. Kilka takich historii przytaczam w książce, choć powtarzam - takie zachowanie to nie jest reguła. Więcej o książce "Ukrainki. o myślą o Polakach, u których pracują?" przeczytasz TUTAJ.