Najwyższa frekwencja w niedzielnym referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz była w Śródmieściu - 35,6 proc., zaś najniższa na Ursynowie - 19,4 - wynika z sondażu TNS Polska. TNS Polska podało wyniki z sześciu wybranych dzielnic. Według sondażu frekwencja w referendum na godz. 21 wyniosła 27,2 proc., co oznaczałoby, że referendum jest nieważne. Najwyższa frekwencja była w Śródmieściu - 35,6 proc., wysoka była również na Bielanach - 28,9 proc. Na Pradze Południe udział w referendum wzięło 24,3 proc. uprawnionych, na Woli - 22,2 proc., na Mokotowie - 22,9 proc. Najmniej osób poszło głosować na Ursynowie 19,4 proc., gdzie burmistrzem jest inicjator referendum Piotr Guział. PiS: PO złamała konstytucję PO prowadziła kampanię antyreferendalną, która złamała zasady konstytucji i standardy europejskie - ocenili politycy PiS po zakończeniu referendum ws. odwołania prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Będziemy wyciągać z tego konsekwencje - zapowiedział Adam Hofman. Według sondażu TNS Polska dla TVN24 i TVP Info frekwencja w referendum ws. odwołania Gronkiewicz-Waltz wyniosła 27,2 proc. co znaczyłoby, że referendum jest nieważne. W trakcie kampanii referendalnej politycy PO apelowali, by poparcie dla prezydent stolicy wyrazić nie biorąc udziału w referendum. Prezes warszawskiego PiS, Mariusz Kamiński powiedział, że "zobaczyliśmy inną twarz PO (...), która przeprowadziła kampanię tak naprawdę sprzeczną z podstawowymi zasadami konstytucyjnymi". "W Warszawie doszło do sytuacji, że to referendum de facto stało się jawne. Stało się jawne z tego powodu, że sam akt udziału w tym referendum oznaczał, że osoba, która bierze udział w tym referendum jest przeciwko rządowi, przeciwko władzy" - dodał Kamiński. Według niego "podeptano zasady konstytucyjne, standardy europejskie". Kamiński powiedział, że zgodnie z Kodeksem praktyk referendalnych Rady Europy "podstawową zasadą, jaka musi obowiązywać w państwach europejskich przy przeprowadzaniu referendów lokalnych jest to, że władze innych szczebli, innych instancji zachowują całkowitą neutralność". "W Polsce Donald Tusk, Bronisław Komorowski podeptali tę fundamentalną zasadę, bezpośrednio ingerując i wzywając do określonych zachowań referendalnych, wzywając, żeby nie uczestniczyli mieszkańcy Warszawy w referendum" - ocenił Kamiński. Jego zdaniem kampania nawołująca by nie brać udziału w referendum miała w Warszawie, która jest miastem w dużej mierze urzędniczym, szczególne znaczenie. "Nie chodzi tylko o administrację samorządową, która tu jest tak rozbudowana przez panią Gronkiewicz-Waltz, ale również o administrację rządową, o spółki skarbu państwa, o spółki komunalne, chodzi o nauczycieli" - mówił Kamiński. "Te osoby, w sposób skuteczny, de facto zostały pozbawione możliwości swobodnego wyrażenia opinii na temat władz Warszawy. Przez sam akt udziału w referendum określiłyby się jako przeciwnicy obecnego rządu. To jest sytuacja niedopuszczalna, to są standardy, które w Polsce nie mogą obowiązywać. To są standardy, mówiąc wprost białoruskie" - stwierdził Kamiński. Adam Hofman dodał, że PiS będzie "wyciągać z tego dalsze konsekwencje". "Bo nie można dopuścić do tego, żeby psuto w Polsce demokrację, łamano standardy Rady Europy tylko dlatego, żeby utrzymać na stanowisku koleżankę partyjną, wiceprezes Platformy Hannę Gronkiewicz-Waltz" - powiedział rzecznik PiS. Według niego niską frekwencję w referendum osiągnięto poprzez zastraszanie, a z "referendum, które było świętem demokracji" zrobiono "referendum, w którym jawnie głosuje się: tak lub nie głosując lub zostając w domu". Politycy PiS podziękowali wszystkim mieszkańcom Warszawy, którzy "czują się gospodarzami tego miasta" i "którzy nie dali się zastraszyć tej akcji organizowanej przez PO" za to, że "podjęli trud", zbierając podpisy pod wnioskiem referendalnym, a następnie biorąc udział w głosowaniu. Inicjatorem akcji referendalnej w stolicy była Warszawska Wspólnota Samorządowa. Podpisy pod wnioskiem o jego przeprowadzenie zbierały też m.in. PiS i Ruch Palikota. Organizatorzy referendum zarzucali Gronkiewicz-Waltz m.in. podwyżki cen biletów, nieprzygotowanie miasta do przejęcia gospodarki odpadami od 1 lipca, źle prowadzone inwestycje i rozrost biurokracji. Politycy PO zniechęcali do udziału w głosowaniu, licząc, że niska frekwencja uniemożliwi odwołanie Gronkiewicz-Waltz. Sama prezydent stolicy w liście do warszawiaków apelowała, by jeśli w ich opinii w Warszawie nie dzieje się nic nadzwyczajnego, nie brali udziału w referendum. "Poczekajcie. Za rok są wybory. Wtedy będziecie mieli możliwość ocenić pełne dwie kadencje mojego urzędowania i skonfrontować to z dokonaniami i pomysłami innych kandydatów. Taki wybór będzie wyborem pozytywnym" - napisała Gronkiewicz-Waltz. "Warszawiacy niepokorni"- Lider WWS Piotr Guział powiedział, że w niedzielnym referendum warszawiacy nie po raz pierwszy pokazali, że są niepokorni i partie z nimi nie wygrają. Według sondażowych wyników referendum ws. odwołania prezydent stolicy może być nieważne. Według sondażu TNS Polska dla TVN24 i TVP frekwencja - z godz. 20.30 - w referendum w Warszawie wyniosła 27,2 proc. Oznaczałoby to, że referendum nie jest ważne i Hanna Gronkiewicz-Waltz pozostanie na stanowisku. "Pokazaliśmy, że działając razem można zmusić gnuśne władze do działania, można zmusić wszelkiej maści partyjnych polityków do zajęcia się problemami zwykłych ludzi" - powiedział Guział po zakończeniu referendum i ogłoszeniu sondażu. "Działając razem przekonaliśmy warszawiaków, że konstytucja to nie jest martwa księga, że mamy prawa i potrafimy z nich korzystać" - ocenił lider Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, która zainicjowała referendum. Według niego, inicjatorzy referendum byli sami wobec - jak mówił - potężnej partyjnej machiny Platformy Obywatelskiej, która "wykorzystała wszystko, co mogła, łącznie z (...) funkcją premiera, prezydenta, środowiskami artystów, ludzi inteligencji", by "podeptać demokratyczne wartości".