Prokuratura z niejasnych przyczyn nie zaliczyła ich do kręgu pokrzywdzonych, którym przysługuje odwołanie od jej werdyktu. Decydując w sierpniu, że nie będzie śledztwa w sprawie ujawnionych przez "Wprost" nagrań wykładów o. Rydzyka dla studentów, ogłosiła, że jedyną osobą z takim statusem jest prezydent Lech Kaczyński. Jednak czynności sprawdzające, które wykonała przed wydaniem postanowienia, dotyczyły nie tylko znieważenia prezydenta, ale także osób narodowości żydowskiej. A to dlatego, że szef Radia Maryja łajał w swoich wykładach Lecha Kaczyńskiego za uległość wobec ich roszczeń i przychylność dla ich inicjatyw w Polsce. - To oczywiste, że w tej sytuacji przysługuje im status pokrzywdzonych - mówi kierownik katedry prawa karnego i kryminologii oraz katedry postępowania karnego na toruńskim UMK, prof. Andrzej Marek. - Prokuratura nie dopełniła tu obowiązków - podkreśla rozmówca dziennika. Dlaczego śledczy nie uznali Żydów za pokrzywdzonych? Zastępczyni szefa prokuratury rejonowej Toruń Centrum-Zachód, która podjęła taką decyzję, Ewa Janczur powiedziała, że "nie będzie tego komentować". Tymczasem z jednego błędu wynika kolejny. Oskarżyciele, nie nadając osobom narodowości żydowskiej statusu pokrzywdzonych, nie powiadomili ich o werdykcie. Ponieważ ich krąg jest nieokreślony, mieli obowiązek zawiadomić ich poprzez ogłoszenie w prasie, radiu lub telewizji. Co to oznacza? Kontrowersyjna decyzja prokuratury o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawę taśm o. Rydzyka wciąż może być poddana ocenie sądu i zostać uchylona. Wystarczy tylko, aby pokrzywdzeni napisali odwołanie. - Praktycznie może zrobić to każdy, kto jest Żydem, w najgorszym scenariuszu prokuratura może więc zostać zasypana tysiącami zażaleń - komentują prawnicy. Prof. Marek: - Najlepiej byłoby jednak, gdyby zrobiła to któraś z organizacji żydowskich, bo jej odwołanie będzie miało większą rangę. Zwłaszcza że działania prokuratury budzą zdziwienie. Przede wszystkim należało wszcząć śledztwo. Decyzja o odmowie świadczy o jej nieprofesjonalnym działaniu - ocenia w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".