Zawsze byłem przekonany, co do wyższości cywilizacji europejskiej nad pozostałymi cywilizacjami na świecie. Na tle monokulturowych społeczeństw Azji, czy bezkompromisowego charakteru Ameryki, Europa jawi się dzisiaj jako wielonarodowa oaza hipisów - spokojna i różnorodna społeczność wyrozumiałych ludzi. Tak silne zróżnicowanie, nie wiedzieć, czy to za sprawą sprzyjających warunków ewolucji, czy może specyfiki położenia geograficznego, od zawsze było motorem rozwoju cywilizacyjnego, nie tylko samej Europy, ale i świata. I mimo wszystkich różnic między poszczególnymi społeczeństwami na kontynencie, określenie Europejczyk jest ogólnie rozpoznawalne i cenione. W tym kontekście ostatnie wydarzenia we Francji, związane z deportacją Romów wydają się zostawiać rysę na europejskiej idei solidarności. I choć jest to idea nowa, w porównaniu do tysiącletniej historii kontynentu, to przecież jakże silnie promowana w ostatnim półwieczu. Jeszcze tak nie dawno w zachodniej, w tym zwłaszcza niemieckiej prasie można było czytać niepochlebne komentarze odnośnie Słowacji, której władze sprzeciwiły się polityce solidarnego wsparcia finansów Grecji. Na porządku dziennym pojawiały się komentarze o potrzebie jedności i solidarności krajów słabszych i silniejszych. Dzisiaj w momencie, gdy Nicolas Sarkozy wypowiedział otwartą wojnę, emigrantom z Rumunii, a Silvio Berlusconi bije mu głośne brawa, prasa pozostaje nienaturalnie spokojna, żeby nie powiedzieć cicha. Forum: Czy Francja słusznie wyrzuca Romów? Faza I: Panika Przyglądając się wydarzeniom we Francji, których początek stanowią podobne wydarzenia we Włoszech w zeszłym roku, zaczynam zauważać, że Europa odwraca się od idei tolerancji i wypowiada rasową wojną na dużą skalę. To, co dzisiaj robią Francuzi w imię "ładu i porządku" w następnej kolejności zrobią Włosi, Niemcy, Hiszpanie, a może i Brytyjczycy. I nie wiedzieć, czemu owa wojna toczy się na granicy ciemnego koloru skóry. Nikt przecież nie może nie zauważać, że słowo "emigrant" zaczęło nabierać odnowionego znaczenia. Emigrant - ktoś o innym kolorze skóry. Bo o ile emigrantów-Polaków można jeszcze tolerować, o tyle emigrantów-Romów, jak widać, już nie. Najtrudniejszym do zrozumienia jest w tym wszystkim fakt, że wydarzenia owe zaczynają przybierać na sile w chwili, gdy ekonomiczny kryzys wchodzi w drugą, czyli najtrudniejszą fazę. Minęły dwa lata od krachu rynków finansowych. System służby bankowej został utrzymany. Stało się to jednak tak dużym kosztem, że konieczne jest sięgnięcie do kieszeni podatników, aby się nie zawalił. Dopiero teraz, po dwóch latach pikowania zasobów gotówki w dół, zwykli ludzi naprawdę odczują zmiany w funkcjonowaniu państwa. Szeroki strumień pomocowy, jaki do tej pory zasilał niziny społeczne, nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale również Niemczech, czy krajach skandynawskich, w najbliższym czasie straci swoją moc. Ciężko w tym kontekście nawet przypominać, że kondycja banków, które były bezpośrednią przyczyną powstania kryzysu, jest dzisiaj całkiem dobra. Same banki natomiast stają się narzędziem szantażu państwa wobec zwykłych ludzi. W końcu czy ktoś może wystąpić przeciw bezczelnym praktykom sprawdzania historii życia i nawyków przy ubieganiu się o kredyt hipoteczny? Jak się temu sprzeciwiać, skoro samo państwo takie właśnie zasady aprobuje i chciałoby mieć podobne odnośnie płacenia podatków i wydawania zasiłków? Wydarzenia na kontynencie są o tyle martwiące, że deportacja Romów, którzy są pełnoprawnymi obywatelami Unii Europejskiej tworzy podstawy selekcji Europejczyków. Mimo zjednoczenia w europejskiej strukturze i otwarcia ekonomicznego, bogate kraje starej Europy dążą do tworzenia barier i podziałów. Nie wiadomo, czy ma to być w ostatecznym rozrachunku podział na biednych i bogatych, starych i nowych członków, czy wykształconych i nie. Bezsprzecznie jest to proces stale nabierający na sile, któremu zresztą nikt nie chce się jawnie sprzeciwić. Za pomocą różnych metod próbuje się tworzyć narzędzia selekcji, kategoryzujące ludzi na uprawnionych do takich czy innych ulg, dodatków, udogodnień, oraz tych pozostałych, nieuprawnionych - najczęściej właśnie emigrantów. Przypomina to zresztą protodemokratyczne zasady miast-państw w starożytnej Grecji. Tam również społeczeństwo dzielono na obywateli, niewolników, oraz mieszkańców i przybyszów, a każdej z tych grup przypadały inne prawa i obowiązki, oczywiście tym wygodniejsze im dłużej było się miejscowym. Faza II: Teza naukowa U podstaw francuskich argumentów tej bezprecedensowej deportacji leżą argumenty o braku przystosowania się Romów do życia we francuskim społeczeństwie. Lecz czy aby na pewno chodzi o to, żeby każdy, kto mieszka we Francji, musiał stawać się od razu Francuzem? Przypomina to argumenty o Polakach mieszkających na Wyspach Brytyjskich, do których wielokrotnie kierowano zarzuty, o słabej asymilacji . Czy rzeczywiście każdy Polak musi stawać się Brytyjczykiem, tylko dlatego, że zamieszkał na brytyjskiej ziemi? Ciężko to zrozumieć, podobnie jak ciężko obserwować postępujący brak tolerancji na całym kontynencie. I już nie tylko w stosunku do emigrantów, ale nawet do przejezdnych. Nie można tego jeszcze nazwać paranoją, ale czy nie taki może być końcowy efekt ? Znając bogatą różnorodność europejskich kultur ciężko byłoby oczekiwać, że nagle wszyscy staniemy się tacy sami. Czy poprzez sposób wychowania, czy historię, czy pochodzenie, europejskie narody różnią się między sobą w wyraźny i dostrzegalny sposób. Są wśród tych narodów, ludzie tak różni i odlegli kulturowo, że to właśnie stanowi meritum i sens Europy. Z tej różnorodności tworzy się jakość niespotykana nigdzie indziej. Ponieważ nigdzie indziej poza Europą nie ma tylu wielkich i wspaniałych narodów zgromadzonych na tak niewielkim obszarze. Grecy, Włosi, Hiszpanie, Francuzi, Niemcy, Polacy, Bułgarzy to przykłady narodów, które mają swoje należyte miejsce we współczesnej historii świata. Każdy z tych narodów przeżywał chwile chwały i zwycięstwa nad pozostałymi. Każdy z tych narodów wydał przynajmniej kilku wielkich przywódców, znanych w całej Europie. Czy jednak któryś z tych narodów dążył do tego, że na podbitych terenach wszyscy mieli być tacy sami? Czy w takiej mieszance odmienności można mówić, że ktoś z nas jest mniej lub bardziej przystosowany do życia w danym społeczeństwie? Czy fakt pracy "pod krawatem" i posiadania mieszkania na kredyt w dobrej dzielnicy już na zawsze stanie się wyznacznikiem bycia "prawdziwym" Europejczykiem? Czy w przyszłości nasze miasta mają stać się gettami, przeznaczonymi tylko dla ludzi pracujących lub rdzennych mieszkańców? Gettami, które nie będą tolerowały odmienności, tak w sferze koloru skóry, jak religii, poglądów i zasobności portfela? Przypomina to Europę sprzed około 1000 lat, kiedy podstawy średniowiecznego społeczeństwa feudalnego pod wpływem czynników zewnętrznych zaczynały działać na niekorzyść rozwoju. Nietolerancja i brak asymilacji nowych przybyszów stawały się zarzewiami konfliktów prowadząc do wojen wewnątrz i między państwami. Kształtujące się wówczas granice i świadomości społeczeństw dążyły do izolacji i jednorodności. Czy nie wtedy właśnie panowała w Europie największa ksenofobia i represje wobec odmienności? Faza III: System Podstawowym prawem Europejczyka jest możliwość swobodnego przekraczania granic. Swoboda osiedlania i zatrudnienia. Swoboda przepływu kapitału i osadnictwa. Tak przynajmniej zapisano w europejskiej konstytucji. Naturalnym wydaje się fakt, że ludzie migrują z terenów uboższych do tych bogatszych. A także naturalnym jest fakt, że w czasie hossy, bogaci wykorzystują nowoprzybyłych, aby się jeszcze bardziej bogacić. I chyba naturalnym jest to, że kiedy zaczyna się bessa, bogaci chcą pozbywać się biednych, którzy de facto są niepotrzebni. Czy nie takie właśnie podejście kieruje społeczeństwami w Europie w obecnym czasie kryzysu? W końcu wszyscy idąc ulicą i widząc żebraka, wzbraniamy się przed kontaktem wzrokowym, przywołując myśli "Co on tutaj robi?". W końcu przecież żebraków w bogatych społeczeństwach być nie powinno. Fakt, że żebracy są, odsłania dwie nieprzyjemne prawdy. Po pierwsze ludzie bogaci, nie chcą się dzielić swoim bogactwem. Po drugie ludzie biedni nie mają możliwości bogacenia. To zaprzecza istocie Unii. Wykształcone i dobrze wychowane społeczeństwo brytyjskie stara się nie zauważać takich problemów. Poziom ekonomiczny wciąż jeszcze daje możliwość unikania trudnych pytań o bezdomność czy krańcową biedę. Jednakże w krajach o mniejszym stopniu zamożności, jak Włochy czy Francja, te pytania musiały się już pojawić i będą się pojawiać coraz częściej. Zresztą tutaj znów trafiamy na dylemat. Skoro południe Europy z racji geograficznego położenia i przyjaznego klimatu staje się pierwszą wyspą na europejskiej trasie bieda-podróży, czy kraje północy powinny być solidarne i dzielić koszty tej sytuacji? Lub z drugiej strony: czy w czasie kryzysu, sami tracąc pracę musimy płacić jeszcze za innych, za emigrantów? Z pewnością deportacja emigrantów jest rozwiązaniem prostym, logicznym i stosunkowo niedrogim, gdybyśmy nie żyli w XXI wieku. Takie sytuacje zdarzały się już wcześniej, a poziom represji był zwykle wyznacznikiem głębokości kryzysu. Czy jednak dzisiaj po kilkudziesięciu latach pracy nad stworzeniem "jednej Europy" mamy prawo odwoływać się do rozwiązań siłowych? Fakt, że będą one efektywne nie oznacza, że muszą być aprobowane. A to, że są, oznacza tylko cyniczny stosunek ludzi do siebie nawzajem. Faza IV: Kozioł ofiarny Pierwszym pytaniem na drodze do rozwiązania problemu prawa do egzystencji w Europie, będzie pytanie czy Europa jest jedna, czy jest ich wiele? Bo o ile w czasach prosperity było to niemal jedno państwo, o tyle w czasie kryzysu Europa zaczyna na powrót się dzielić. Wydaje się nieuniknionym ponowne wprowadzenie drogowych kontroli granicznych, uniemożliwiających dziką emigrację. I to mimo, że ich zniesienie jeszcze nie tak dawno było jednym ze sztandarowych haseł euro-entuzjastów. A jednak kryzys finansów prowadzi do kryzysu idei. A to staje się przyczyną podziału Europy. Skoro jedne państwa nie chcą pomagać innym, to dlaczego zwykli ludzie mają wyrzekać się swojego dobra w imię nowych przybyszów? Jeżeli przykład idzie z góry, ludzie mają usprawiedliwienie i nie czują wyrzutów sumienia. Kryzys narasta i czy to z powodu wyimaginowanych, czy prawdziwych histerii zaczynamy bać się inności, odmienności. Dzisiaj jest to kolor skóry, jutro będzie język, akcent czy kolor paszportu. Bojąc się o pracę i byt własnej rodziny, budujemy mury i zasieki, stajemy się nietolerancyjni i nieufni. Stajemy się obsesyjnie podejrzliwi wobec ludzi innych niż my. Procesy te są o tyle przykre, że są wciąż podsycane przez polityków. Politycy natomiast, realizują precyzyjne określone polityczne cele, również już znane z historii Europy i świata. Tworzenie barier i nietolerancyjnej atmosfery jest tak naprawdę odwracaniem społecznej uwagi od pogarszającej się kondycji ekonomicznej. Nie bez powodu przecież przeciw romskim dzikim osiedlom występuje sam prezydent Francji, czy sam premier Włoch... Bo czy inaczej, gdyby nie było w tym politycznego celu, nie wystarczyłaby podwyższona gotowość policji lub służb imigracyjnych? Kryzys ekonomiczny rozwija nad Europą niebezpieczną tendencję do poszukiwania kozła ofiarnego. Oczywiście władza z samego założenia nie zwróci się w stronę bogatych, którzy są tak przyczyną zaistniałej sytuacji, jak i wsparciem w jej rozwiązaniu. Z przyjemnością natomiast wszyscy zwracają się w stronę najbiedniejszych, czyli ludzi bezbronnych. Dzieje się tak, bo po pierwsze emigranci bez pracy są to ludzie, którzy nie mają żadnego zaplecza politycznego czy ekonomicznego. Po drugie poprzez skrajną biedę i upokarzające warunki życia stanowią zwierciadło solidarności mieszkańców kraju w którym przebywają. To bardziej naturalne niż wojna, że wyrzuty sumienia skłaniają ludzi do ucieczki w agresję. Tak, więc w tym przypadku Romowie, ale w przyszłości, prawdopodobnie również i inni, będą musieli ponosić konsekwencje ekonomicznej zapaści. I to bez względu na fakt, że dla narodowego budżetu Francji przebywanie kilku czy kilkunastu tysięcy ludzi na jej terytorium nie ma najmniejszego znaczenia. Za to medialne sukcesy w walce z "nieprzystosowaniem" pozwolą odwrócić uwagę opinii społecznej od ważniejszych problemów. Ksenofobiczna postawa współczesnych Europejczyków wydaje się być zadziwiająco podobna do wydarzeń sprzed i z okresu II wojny światowej. Choć z dzisiejszego punktu widzenia bierność społeczeństwa wobec deportacji Żydów jest zadziwiająca i karygodna, skąd bierze się przyzwolenie na deportacje Romów? Przecież to nie jedyni w Europie Niemcy nienawidzili Żydów. W czasie kiedy pełne ludzi pociągi jechały w stronę Oświęcimia, a wojenne gazety pisały o "przesiedleniach", ludność Europy pozostawała bierna. Dzisiejsze działania, mimo iż nie prowadzą do śmierci, mają tę samą wymowę prawną. A milczenie społeczeństw to nie tylko ksenofobia, ale również hipokryzja. A trzeba jasno powiedzieć, że każde przyzwolenie na podobne działania władzy, wcześniej czy później doprowadzi do tragedii. Niezależnie czy podstawą owych deportacji będzie troska o ekonomiczny byt, czy koleżeński pakt. Trzeba również wyraźnie powiedzieć, że za bierność odpowiadają ludzie- każdy z nas, i że to właśnie na społeczeństwie spoczywa bezpośrednia odpowiedzialność za tragedie z tego wynikające. Tak działo się w historii wcześniej i tak będzie również dzisiaj. Dlaczego? Ponieważ dzisiejszy francuski wyjątek za chwilę stanie się pretekstem do podobnej lawiny działań na całym kontynencie. Faza V: Rozgrzeszenie Piszę jednak ten tekst nie tylko, aby wyrazić swój sprzeciw, ale również po to, aby zwrócić uwagę Polaków na pewną zbieżność wydarzeń. Pogłębiający się kryzys, czy gruntująca się ekonomiczna stagnacja może doprowadzić do szerokiej fali krytyki, nagonki a potem rasizmu wobec polskiej emigracji zarobkowej. Nie od dzisiaj słychać rasistowskie głosy przeciw Polakom, tak na dalekiej Islandii, jak i dużo bliższej Holandii. Należy pamiętać, że to Polacy są najliczniejszą i najbardziej rozpoznawalną falą emigracji we współczesnej Europie. I to emigracji, która poprzez agresywny, zarobkowy charakter jest postrzegana w sposób wyjątkowo negatywny. Niezależnie od tego czy Polacy pracują w fabrykach makreli w Norwegii czy w City w Londynie muszą stawiać czoła podobnej ksenofobii. Oczywiście przejawy zjawiska niechęci w każdym przypadku mają inne podłoże, ale w ostatecznym rozrachunku wszystkie są wynikiem postawy władz kraju, w którym przebywają emigranci. Jeżeli odmienność kulturowa czy brak asymilacji mają stać się podstawą odrzucenia od społeczeństwa, to, czym tak naprawdę są owe społeczeństwa? Bo w końcu czy to emigranci się nie zasymilowali, czy może społeczeństwo nie chciało im na to pozwolić? Może argument o braku przystosowania wcale nie dotyczy nowoprzybyłych, ale właśnie lokalnych. Czy to nie oni, z racji swojego wyższego materialnego statusu powinni zachęcać nowoprzybyłych do działań w lokalnych społecznościach? Mówi się wprawdzie o zawodności wszelkich "programów asymilacyjnych" mających pomóc emigrantom w jednoczeniu się z lokalnym społeczeństwem. Czy ktoś jednak zapytał najpierw owych emigrantów czy oni chcą w ogóle się asymilować? Czy tego potrzebują i czy oczekują? Bo w końcu czy Francuz przeprowadziwszy się np. do Izraela chciałby być nawracany na noszenie jarmułki? Lub Brytyjczyk jadący do pracy do Emiratów Arabskich, naprawdę potrzebuje uczyć się wiązać turban? A mam wrażenie, że właśnie na tym polega większość europejskich programów dla emigrantów. Nie zadaje się pytań o chęci, ale w sposób arbitralny i całkowicie mechaniczny próbuje się dokonać kulturowego obrzezania nowoprzybyłych. I nie wiedzieć czemu, oczekuje się za to jeszcze wdzięczności. Jako Polak i również emigrant cenię sobie ponad wszystko swoją odmienność. Fakt, że mam pracę, dom i w miarę bezpieczną przyszłość wynika bardziej z genetycznego przysposobienia, niż chęci. Nikt nigdy w mojej rodzinie na przestrzeni kilku wieków nie spędzał czasu na beztroskim przyglądaniu się światu, ale właśnie na pracy. Pracuję więc dzisiaj i ja - podobnie jak moi przodkowie. Co robiłbym jednak, gdyby moi przodkowie mieli lepsze zajęcie niż praca, gdyby robili coś innego? Gdybym wychował się w społeczności gdzie praca nie stanowi wartości, ale jest traktowana, jako ten nieprzyjemny aspekt życia? Co gdybym wychowywał się inaczej, niż w sposób, w jaki się wychowałem? Nie gorszy i nie lepszy, ale po prostu inny? Czy dzisiaj życzyłbym sobie żeby ktoś przymuszał mnie do życia ?jak wszyscy inni?, noszenia krawata i posiadania Ipada? Migracje za chlebem znane są od tysięcy lat i nie zanikną dopóty gdzieś będzie mogło nam być lepiej niż w miejscu, w którym żyjemy. Unia europejska powstała właśnie po to, aby owe różnice zniwelować. Aby bogaci mogli owym bogactwem podzielić się z biednymi, aby i oni stali się bogaci. Bo w końcu, w idei wszyscy mieli by mieć tyle samo, po to między innymi, aby nie musieli emigrować. Cóż jednak z tą utopią się stanie skoro bogaci dzielić się nie chcą. Ba, bogaci nawet nie chcą pozwolić biednym z owego bogactwa korzystać. Mając za argument kryzys, chcą zamknąć się w świecie swojego bogactwa i zza wysokich barier krzyczeć piękne hasła o jedności. Do czego to doprowadzi przekonamy się w niedalekiej przyszłości. My jako Europejczycy i my, Polacy, jako wieczni emigranci. Radosław Żubrycki Więcej artykułów tego użytkownika znajdziesz TUTAJ Zobacz PROFIL autora w serwisie Anglia.interia.pl (Tekst był także publikowany w Magazynie Kropka.Pl)