Rozmowy pokojowe? "Nie widzą powodu" "Talibowie nie widzą powodu, dlaczego mieliby dziś rozmawiać o pokoju, skoro wygrywają wojnę - mówi PAP delhijski analityk Manoj Joshi z Fundacji Badawczej "Observer". - Wyśmiali zaproszenie do rozmów. Skoro nie dali się pokonać stutysięcznej amerykańskiej armii, to dlaczego niby mieliby się bać tych kilkunastu tysięcy żołnierzy z USA, którzy pozostali w Afganistanie?". Wzywając talibów do stołu rozmów, Kabul i Waszyngton zagrozili im, że jeśli nie skorzystają z zaproszenia, zostaną wiosną zaatakowani przez afgańskie wojsko i wspierających ich żołnierzy USA. "Wątpię, by talibowie mieli zlęknąć się tej groźby - uważa Joshi. - Przeciwnie, uważają, że czas pracuje na ich korzyść". Coraz większe terytorium pod kontrolą Według amerykańskiego wywiadu wojskowego w zeszłym roku talibowie przejęli kontrolę nad jedną trzecią wszystkich powiatów w Afganistanie, a w najlepszym wypadku wyparli z nich rządowe wojsko. W lutym oddziały afgańskiej armii poddały partyzantom dwa kluczowe powiaty Nau Zad i Musa Kala w południowej prowincji Helmand, będącej obok Kandaharu kolebką i główną twierdzą talibów. Z 14 powiatów Helmandu w pięciu panują talibowie, a o sześć następnych talibowie walczą w afgańskim wojskiem. Mimo miliardów dolarów, wydanych przez Amerykanów na budowę, szkolenie i zbrojenie afgańskiego wojska, nie jest ono w stanie stawić czoła talibom. Nie potrafi wygrywać z nimi bitew, ani nawet odpierać partyzanckich natarć bez amerykańskiego wsparcia z powietrza, a amerykańscy dowódcy twierdzą, że afgańskie lotnictwo zostanie stworzone najwcześniej za 3-4 lata. Amerykański wywiad ostrzega, że jeśli talibowie nie dadzą się przekonać do rozmów o pokoju, w tym roku wojna w Afganistanie będzie jeszcze krwawsza niż w zeszłym, a wojsko rządowe poniesie jeszcze boleśniejsze porażki i jeszcze większe straty. Talibowie stawiają żądania "Talibowie doskonale wiedzą, że to nie im, ale Amerykanom się spieszy. Jeśli podejmują jakieś rozmowy o rozmowach w Dubaju, Dausze, Urumczi czy Oslo, to głównie po to, by wymusić na Kabulu i Zachodzie jakieś ustępstwa - uważa Joshi. - Teraz, poza wycofaniem zachodnich wojsk przed rozpoczęciem jakichkolwiek rozmów, żądają na przykład wykreślenia ich przywódców z międzynarodowych list terrorystów, a także uwolnienia ich towarzyszy z afgańskich więzień. Liczą, że coś wytargują, ale nic nie wskazuje, żeby poważnie mieli myśleć o uznaniu afgańskiej konstytucji, wejściu do jakiegoś koalicyjnego rządu, czy pogodzeniu się z rolą opozycji politycznej w Kabulu. Nie odcięli się od Al-Kaidy, a pod koniec stycznia ogłosili wprost, że nie po to walczą tyle lat, żeby przerwać wojnę w zamian za jakieś ministerialne posady w rządzie". Rola Pakistanu Czterostronna Grupa Współpracy, składająca się z Afganistanu, Pakistanu, USA i Chin została zawiązana pod koniec 2015 r., by doprowadzić do rozmów między kabulskim rządem i talibami. Jedyne do tej pory takie spotkanie miało miejsce w lipcu 2015 r., ale zamiast dać początek procesowi pokojowemu, uczyniło go tylko jeszcze bardziej wątpliwym. Naciskany przez USA i Afganistan Pakistan zmusił kilku przywódców talibów, by w miasteczku Murree spotkali się z wysłannikami rządu z Kabulu. Pakistańczycy nie zdążyli jeszcze nacieszyć się dyplomatycznym sukcesem, kiedy przeciwnicy rozmów pokojowych zarówno wśród talibów, jak z Kabulu, ujawnili, że emir talibów mułła Omar zmarł dwa lata wcześniej w Pakistanie, a Islamabad zataił tę informację zarówno przed Zachodem, jak Kabulem. Rozmowy zostały zerwane, wśród talibów doszło wojny o sukcesję po emirze i rozłamu, a latem i jesienią obie zwaśnione frakcje, by dowieść swego pierwszeństwa ruszyły do natarcia, gromiąc afgańskie wojsko w północnej prowincji Kunduz i południowym Helmandzie. Przejąwszy z rąk Pakistańczyków sprawę rozmów z talibami, Grupa Czterostronna odbyła już cztery rundy spotkań, ale nie udało się jej namówić talibów do rokowań i póki co zajmuje się rozwiązywaniem sporów między Afganistanem i Pakistanem (USA i Chiny pełnią w Grupie rolę gwarantów ustaleń, zawartych między Kabulem i Islamabadem). "Przymusić talibów do rozmów może jedynie Pakistan. Na początku marca Sartaj Aziz, najważniejszy doradca do spraw zagranicznych premiera Pakistanu po raz pierwszy przyznał, że przywódcy talibów mieszkają na pakistańskim terytorium. Islamabad może nie tylko pozbawić talibów bezpiecznych kryjówek, ale także przeciąć ich szlaki zaopatrzeniowe w pieniądze i broń - mówi Joshi. - Pytanie tylko, czy Islamabad będzie tego chciał i czy pokój w Afganistanie leży w jego interesie?". Niemal od samego swojego powstania w 1947 r. jednym ze strategicznych celów Pakistanu pozostaje utrzymywanie w Kabulu posłusznego sobie, a przynajmniej życzliwego sobie rządu. Ma to ustrzec Pakistan przed irredentą Pasztunów, rozdzielonych afgańsko-pakistańską granicą, nieuznawaną oficjalnie przez Kabul, a także zapewnić w Afganistanie sojusznika na wypadek konfliktu z Indiami. Cel ten przyświecał Pakistanowi, gdy w latach 80. wspierał afgańskich mudżahedinów przeciwko ZSRR, a potem talibów, zarówno przez inwazją USA w 2001 r., jak i po niej, skrycie, pozostając oficjalnie sojusznikiem Amerykanów, którzy za pakistańską lojalność udzielili mu w ciągu ostatnich piętnastu lat ponad 30 mld dolarów pomocy. Co mają do tego Chiny? "Czy dla pokoju w Afganistanie Pakistan wyrzeknie się tak cennego instrumentu nacisku na Kabul jak talibowie? Bo tylko Pakistan może zmusić ich do przerwania wojny i podpisania pokoju. Teraz będzie to tym trudniejsze, że obie frakcje talibów będą się przed tym wzbraniały, by Afgańczycy nie okrzyknęli ich marionetkami Pakistanu. - mówi Joshi. - Ale Pakistan może do tego zostać zmuszony przez USA, marzące, by w końcu wyplątać się z Afganistanu i Chiny, które bardzo chciałby, aby Amerykanie zabrali swoje wojska spod Hindukuszu, ale też żeby nie rozgościła się tam znów Al-Kaida, wspierająca muzułmańskich Ujgurów z Xinjiangu". Z Delhi Wojciech Jagielski (PAP)