W środę złożyli przed sądem wyjaśniania; tłumaczyli, że to mieszkańcy Włodowa, którzy przyszli 1 lipca ubiegłego roku na komisariat, nie chcieli złożyć pisemnego oświadczenia o ściganiu sprawcy z oskarżenia prywatnego. A właśnie tak zakwalifikował opisane przez mieszkańców zdarzenie Andrzej J., były funkcjonariusz, dziś oskarżony. Zrobił tak dlatego, że mężczyzna, który z raną kłutą zgłosił się na komisariat stwierdził, że doszło do przypadkowego przewrócenia i przypadkowego skaleczenia. A rana - co potwierdziło zaświadczenie lekarskie - była niegroźna. Poza tym - tłumaczył policjant - mieszkańcy Włodowa nie potrafili podać właściwego nazwiska osoby, która wszczęła we wsi pijacką awanturę. Funkcjonariusze nie mogli więc wiedzieć, że chodzi o groźnego przestępcę. Przypomnijmy. Feralnego dnia jeden z policjantów nie przyjął telefonicznego zgłoszenia, że recydywista ranił maczetą mieszkańca Włodowa. Drugi funkcjonariusz nie wysłał na miejsce policyjnego patrolu. Obaj tłumaczyli, że nie było wówczas wolnego radiowozu; nie ściągnęli jednak posiłków z Olsztyna. Grozi im do trzech lat więzienia. Kolejna rozprawa w połowie lutego. Policjanci przyjechali do Włodowa dopiero po kilku godzinach. W tym czasie mężczyźni łomem, szpadlami i kijami pobili Józefa C., który w wyniku obrażeń zmarł. Zabójcy trafili do aresztu. Zwolniono ich po interwencji ministra sprawiedliwości.