- Nasze wewnętrzne przepisy są jednoznaczne - do czytelni ma prawo mieć dostęp tylko osoba, która złożyła odpowiedni wniosek i później dla realizacji tego wniosku wykonuje odpowiednie działania. Na razie nie stwierdziliśmy przypadku naruszenia prawa przez pana Wildsteina. (..) Być może trzeba zasięgnąć porady informatyka niezależnego spoza IPN . Decyzja jeszcze w tej sprawie nie została podjęta. Nie można też wykluczyć takiej sytuacji, że ktoś skopiował listę i przekazał ją na zewnątrz - mówi Kieres. - Chciałabym również przestrzec przed nazywaniem owej listy "listą ubecką". Mam żal do "Gazety Wyborczej, że dała taki tytuł w sobotnim wydaniu, tym bardziej, że na drugiej stronie jest mój komentarz, że nazwanie tej listy listą "ubecką" jest haniebne, niegodziwe. I tutaj mam apel przede wszystkim do prasy - aby zwracano szczególną uwagę na precyzję nazywania. To nie jest lista ubecka, to jest Lista Instytutu Pamięci Narodowej. Każda osoba, której nazwisko znalazło się na tej liście została tam umieszczona po przeglądzie dokumentów znajdujących się w IPN. Dlaczego? Dlatego, że podejrzewaliśmy, że w teczce w materiałach dotyczących danej osoby mogą się znajdować (a były takie sytuacje) materiały dotyczące innej osoby. (...) Bez takiego indeksu nie ma możliwości, byśmy sprawnie pracowali. Wcześniej postępowania wyjaśniające trwały 2-3 lata, po sporządzeniu listy proces ten skrócił się do około 2-3 miesięcy - tłumaczy szef IPN.