Po krytyce ze strony władz lokalnych i zamieszaniu, jakie powstało wskutek niejasnego komunikatu, brytyjski rząd wycofał zalecenie, aby całkowicie unikać podróży do i z ośmiu obszarów najbardziej dotkniętych indyjskim wariantem koronawirusa. W zmienionych wytycznych zwrócono się o ograniczenie do minimum podróży do i z Bolton, Blackburn, Kirklees, Bedford, Burnley, Leicester, North Tyneside i londyńskiej dzielnicy Hounslow. W piątek na rządowej stronie internetowej zamieszczono informację o całkowitym unikaniu podróży do tych miejsc, bez żadnego komunikatu w tej sprawie, nie tylko bez konsultacji z lokalnymi władzami, ale nawet bez zakomunikowania im zmian. Wzbudziło to protesty ze strony hrabstw, które w większości dopiero w poniedziałek dowiedziały się o nowych wytycznych. Pojawiły się zarzuty, że rząd ukradkiem wprowadza lokalne restrykcje. Wielka Brytania zamyka przestrzeń powietrzną dla białoruskich liniiW efekcie we wtorek wieczorem władze w Londynie wydały oświadczenie, w którym potwierdziły, że nie nakładają lokalnych lockdownów, a jedynie "przedstawiają porady na temat dodatkowych środków ostrożności, które ludzie mogą podjąć, aby chronić siebie i innych" na wymienionych w informacji obszarach. W wytycznych dotyczących podróży do wymienionych miejsc zmieniono sformułowanie dotyczące "unikania" ich na "zminimalizowanie".Minister transportu Grant Shapps przyznał w środę, że komunikacja w tej sprawie powinna być jaśniejsza, ale dodał, że nie uważa, by zmiana zaleceń była "faktycznie tak skomplikowana". "To nie jest nowy lockdown, to nie jest prawo, to tylko porada" - mówił w BBC, dodając, że celem komunikatu było "przypomnienie ludziom, że zdarzyło im się mieszkać na obszarach, w których ryzyko transmisji jest wyższe".Na obszarach, których dotyczą wspomniane zalecenia, mieszkają ponad dwa miliony osób. Do tej pory w Anglii wykryto ponad 5000 zakażeń indyjskim wariantem COVID-19, w Szkocji były to 383 przypadki, w Walii 62, a w Irlandii Północnej - 15.