Aleksandra Kapłon i Błażej Martynuska, studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego i niezależni obserwatorzy z ramienia Niezależnego Polsko-Ukraińskiego Forum wrócili z Ukrainy dzisiaj wieczorem. Dziś opowiedzieli nam o przypadkach fałszowania wyborów prezydenckich na Ukrainie. Oto ich relacja: - Przyjechaliśmy do Kijowa w czwartek, przed wyborami. Już wtedy całe miasto było pomarańczowe. Ludzie mieli pomarańczowe elementy i poprzypinane do ubrań wstążki - symbole opozycyjnego kandydata Wiktora Juszczenki. To wszystkich łączyło, a było zagrożenie, że przyjdą ludzie władzy i zrobią porządek. Ludzie się jednak nie bali demonstrować... Myśmy przyjechali jako niezależni obserwatorzy z ramienia Niezależnego Polsko-Ukraińskiego Forum. W Kijowie nas rozdzielono: część pojechała do Sumy, część do Dnipropietrowska, inni do Charkowa, a część została w Kijowie. To są miasta, gdzie doszło do największych fałszerstw w I turze wyborów... - Nas wysłali do Charkowa. Po przyjeździe spotkaliśmy się z redakcją miejscowej telewizji. Byli tam także dziennikarz z Litwy, Polski i jeden Holender. To oni nam powiedzieli, że sytuacja jest napięta, że spodziewają się wielu naruszeń podczas II tury i że już w sobotę (w przeddzień wyborów) mieli informacje o tym, jakie będą naruszenia. Jednym z miejsc, gdzie były fałszowane wybory były szpitale: nr 25 i 27. Kilka dni przed wyborami, w tych szpitalach zwiększyła się liczba chorych o 3, 4 razy. Większość przyszła 17, 18 listopada, bo do 20 listopada można było zapisywać się na listy do głosowania. Obserwatorzy i dziennikarze sprawdzili wszystkie spisy osób, które będą głosowały i porównali z listami chorych, ale wszystko było ustawione i nic nie znaleźli... - W Charkowie najczęstszą próbą fałszerstwa była tzw. karuzela - były to zorganizowane grupy, których członkowie posiadali karty umożliwiające głosowanie poza miejscem zamieszkania. Każdy z nich miał po ok. 10 takich kart... - Jak opowiadał mi pewien profesor, w jednej ze szkół przewodniczący komisji zmusił wszystkich członków, żeby każdy z nich wprowadził dodatkowe głosy na Janukowycza. - Poza tym, w wielu komisjach oprócz urn dużych, były także małe urny, z którymi chodzono po domach: do chorych i niedołężnych, którzy rzekomo sami nie mogli przyjść na wybory. W rezultacie okazywało się, że przychodziły, co oznacza, że jedna osoba oddawała jakby dwa głosy. Dodatkowo opiekunki starszych osób dostawały pieniądze za to, żeby głosowały za te osoby... - Sami członkowie komisji wyborczych byli zdziwieni naszymi wizytami. Zawsze nam mówili, że wszystko jest OK, a czasami nam przeszkadzali, a nawet nie chcieli nas wpuścić mimo, że mieliśmy specjalne legitymacje niezależnych obserwatorów. - W jednej z komisji pojawił się policjant mówiący po rosyjsku i zadzwonił do kogoś, czego mu nie wolno i zaczął przekazywać informacje o tym, co się dzieje w komisji. Nikt z jej członków nie zareagował. - Mogę powiedzieć, że fałszerstwa były, ale ten główny rezultat wyborów nie zależał od małych komisji, ale od centralnego komputera. Wyniki z komisji lokalnych szły do terytorialnych, te do głównego komputera okręgowego, a z niego były przesyłane do centrali w Kijowie, by wreszcie trafić do prezydenta Kuczmy. Zanim trafiły do serwera Kuczmy, wygrywał Juszczenko. Jak przeszły przez serwer Kuczmy, wygrywał Janukowycz. Ktoś doniósł Juszczence o tych manipulacjach i on razem z Julią Tymoszenko chciał się dostać do Centralnej Komisji Wyborczej. Ale chociaż mieli na to pozwolenie, nie zostali wpuszczeni. - Ponad to gubiły się karty do głosowania. Widziałem taką sytuację, kiedy mój kolega dziennikarz wszedł do jednej komisji i dostał kartę do głosowania, ale z zaznaczeniem, żeby źle nie pisał o tym co się dzieje. Można było sobie nawet zdjęcie zrobić. - Były też sytuacje, gdy przewodniczący komisji wchodził za parawany, gdzie się głosowało i patrzył ludziom na ręce, albo oddawano głosy za tych, co niedowidzą. Były też próby zastraszenia, np. rosyjscy reporterzy robili ludziom po kilkanaście zdjęć, zanim ci weszli za parawan. - Po pierwszych nieoficjalnych wynikach wyborów, w poniedziałek, wtorek na Placu Niepodległości w Kijowie, pod Parlamentem i CKW rozpoczęły się demonstracje. Uczestniczyło w nich około 200 tysięcy ludzi. Były koncerty. Powstało miasteczko namiotowe, które zorganizowali studenci, by tam demonstrować poparcie dla Juszczenki i dla równych wyborów. Mieli hasła: "Precz z Kuczmą", "Janukowycz do Moskwy". W pewnym momencie pojawiły się głosy, że jadą armatki wodne i jakieś mechaniczne pojazdy do rozgromienia tłumu, więc ludzie zaczęli robić barykady. Policja w zasadzie nie miała powodów do interwencji, bo tam były osoby dbające o porządek, nie było wyzwisk na kandydata władzy, nie było rozrób. Wszystko było pod kontrolą. Podobno, pod Kijowem stały bojówki z Doniecka - to byli górnicy przeznaczeni do ewentualnej interwencji; chodziły też słuchy, że mają wypuścić przestępców z więzień dla rozgromienia studentów. Wszyscy uważali, że w razie czego policja stanie po stronie ludu. Ale przecież są jeszcze oddziały prezydenckie.