Według trzech ostatnich sondaży, zamiar głosowania na "nie" deklaruje od 51 do 56 proc., zaś na "tak" od 44 do 49 proc. Francuzów. Wewnętrzne spory Francuzów Przyjęcie traktatu stoi nad Sekwaną pod znakiem zapytania głównie dlatego, że burzliwą kampanię przedreferendalną zdominowały tam sprawy wewnętrzne, a nie przyszłość Europy. W efekcie wielu Francuzów nie zastanawia się nad wadami i zaletami eurokonstytucji czy konsekwencjami jej odrzucenia, ale tratuje dzisiejsze referendum jako głosowanie nad wotum zaufania dla rządu i prezydenta Jacquesa Chiraca. A do głosowania dochodzi w najgorszym dla rządu momencie - w rankingach prezydent i premier biją rekordy niepopularności. Bezrobocie, o czym nieustannie przypominają media, przekroczyło 10 proc., nastroje społeczne są złe. Na "ryzyko, że referendum stanie się odpowiedzią na pytanie, którego nikt nie zadał", czyli pytanie o zaufanie dla rządu, wskazywały media. "Trwający kryzys gospodarczy, rosnący odsetek bezrobotnych, niepopularne elity rządzące, głowa państwa zużyta po dziesięciu latach sprawowania władzy" - taki obraz Francji w przeddzień referendum rysował lewicowy dziennik "Liberation". - Tu nie chodzi o to, by powiedzieć "tak" albo "nie" rządowi. Chodzi o przyszłość waszą i waszych dzieci, o przyszłość Francji i Europy - przekonywał rodaków w czwartkowym przemówieniu radiowo- telewizyjnym Chirac. Zaapelował on, by w referendum "nie mylić pytań", bo konstytucja jest "europejska", a nie "prawicowa albo lewicowa". Chirac powiedział, że rozumie obawy Francuzów, których wyrazicielami byli podczas kampanii orędownicy odrzucenia konstytucji. Oświadczył, że "weźmie je pod uwagę" i po referendum nada polityce "nową siłę", co odebrano jako zawoalowaną zapowiedź zdymisjonowania premiera Jean-Pierre'a Raffarina. Chirac już wiele miesięcy temu wykluczył własne odejście w przypadku zwycięstwa "nie", choć twardo żąda tego opozycja. Francuska prasa jednogłośnie uznała jednak przemówienie Chiraca za "spóźnione". Przez całą kampanię przedreferendalną dominowała we Francji ostra retoryka, w której rzeczowe argumenty dotyczące samej konstytucji zeszły na dalszy plan. Choć rząd przesłał egzemplarz konstytucji każdej rodzinie, a napisane prostym językiem opracowania rozchodziły się w księgarniach jak ciepłe bułeczki, to większość Francuzów twierdzi, że niewiele wie o unijnej konstytucji. Sceptycy podsumowali akcję słowami: "Zrozumieliśmy, że jest to całkowicie niezrozumiałe". Do tego kampania referendalna zbiegła się z zapowiedziami przyjęcia Turcji do UE, czemu większość społeczeństwa jest przeciwna. Wielu Francuzów uważa, że traktat otwiera drogę do członkostwa Turcji, w czym utwierdza ich skrajna prawica pod wodzą Jean-Marie Le Pena. Co dalej z eurokonstytucją W rękach francuskich wyborców jest decyzja, co dalej z konstytucją UE. Traktat Konstytucyjny ma wejść w życie w 2007 roku pod warunkiem, że ratyfikuje go - albo w parlamencie, albo w drodze referendum - wszystkie 25 państw członkowskich Unii. Do tej pory traktat przyjęły Hiszpania (w referendum) oraz Austria, Belgia, Grecja, Litwa, Słowacja, Słowenia, Węgry i Włochy (w drodze ustawy). W minionym tygodniu traktat ratyfikował niemiecki parlament i czeka on już tylko na podpis prezydenta kraju. Wobec niebezpieczeństwa odrzucenia konstytucji przez Francję premier Luksemburga, kraju, który przewodniczy obecnie obradom Unii, rzucił pomysł, że jeśli wyniki referendów w poszczególnych krajach będą niepomyślne, to zamiast wyrzucać projekt konstytucji do kosza, należy powtórzyć głosowania. Francuskie władze ciągle jednak liczą na to, że nie będzie takiej potrzeby, licząc na głosy tych, którzy wybierają się do urn, ale jeszcze nie wiedzą, jak będą głosować. Z sondaży wynika, że aż kilkanaście procent Francuzów może w ostatniej chwili zmienić zdanie. Jednak nawet jeśli Francuzi powiedzą eurokonstytucji "oui", to już w najbliższą środę oczy całej Europy zwrócą się na Holandię, gdzie odbędzie się wtedy referendum konstytucyjne i gdzie także sondaże wskazują na przewagę przeciwników traktatu.