Maciej Słomiński, Interia: Sytuacja Warty Poznań jest dziś nieco podobna do tej z 1993 roku, gdy poprzednio była beniaminkiem. Wtedy, jak teraz, większość przewidywała jej degradację. Pan debiutował wtedy w Ekstraklasie, w której niespodziewanie udało się utrzymać. Arkadiusz Miklosik, długoletni zawodnik, potem dyrektor sportowy Warty Poznań: - Pamiętam swój debiut jakby to było wczoraj. To był 1 kwietnia 1994 roku w meczu z drużyną, która nazywała się Miliarder Pniewy. Sytuacja była o tyle nietypowa, że Warta miała wielu zawodników z przeszłością w Pniewach i ten klub niedługo przed meczem zastrzegł, że nie mogą zagrać przeciw niemu. To stworzyło szansę debiutu dla wielu młodych zawodników, w tym dla mnie. Na stadion im. Edmunda Szyca przyszło nieco więcej ludzi niż zwykle, dziś ten obiekt popadł w ruinę. Mecz przegraliśmy 0-1 po bramce goleadora z Gorzowa, Zenona Burzawy. Mecz nietypowy z jeszcze jednego względu - starcie dwóch wielkopolskich drużyn sędziował arbiter z Poznania. - Roman Drzewiecki. Niektórzy starsi koledzy byli po meczu w szatni mocno poirytowani boiskowymi decyzjami arbitra. Miałem niecałe 19 lat więc nie do końca ogarniałem, co się dzieje. Takie to były czasy. Tamta Warta Poznań - co to była za drużyna? - Klasyczna mieszanka rutyny i młodości. Od małego kopałem piłkę w Warcie, ale by zobaczyć europejskie puchary i piłkę na wysokim poziomie, chodziło się na Bułgarską. Miałem wtedy zaszczyt być w szatni "Zielonych" z wieloma idolami z Lecha Poznań, dla których chodziłem na stadion "Kolejorza". Byli Krzysztof Pawlak, Mariusz Niewiadomski, Zbigniew Pleśnierowicz, Czesław Jakołcewicz. Patrzył pan na pieniądze? Warta przeważnie kulała wtedy finansowo. - Mieszkałem z rodzicami, debiut pamiętam, ale nie przypomnę sobie, czy dostałem wtedy jakąś wypłatę czy stypendium. Chyba coś było, jakieś kilkaset złotych, ale to nie było ważne. Wciąż byłem juniorem, zresztą jak rok młodszy Maciej Żurawski. W kolejnym sezonie byliśmy już pełnoprawnymi piłkarzami pierwszego zespołu i graliśmy tylko w seniorach. Mówią, że drugi sezon dla beniaminka jest najcięższy. Faktycznie w rozgrywkach 1994/95 z hukiem spadliście z ligi. Do bezpiecznego miejsca zabrakło aż 11 punktów. - Przeprowadzono wiele zmian kadrowych, zbyt wiele. Najpierw trenerem był śp. Wojtek Wąsikiewicz, potem objął nas Krzysztof Pawlak, do dziś mam wycinek z gazety, gdzie mówił o mnie jako o objawieniu rundy jesiennej. Moje indywidualne osiągnięcia były lepsze niż rok wcześniej, bo zagrałem 19 razy - sezon wcześniej ledwo pięć. Nie mówię już o problemach natury finansowej, te w Warcie były chroniczne. "Nie ma sianka, nie ma granka" - mawiali starsi piłkarze. Nie udało się utrzymać. Kilka meczów udało się jednak wygrać, wiosną stworzyliśmy fajny zespół. Sensacyjnie wygraliście m.in. derby na stadionie Lecha. - To był mój seniorski pierwszy raz na stadionie przy Bułgarskiej, gdzie chodziłem jako kibic. Przykry to był widok, bardzo mało fanów przyszło na mecz. Lech miał się bić o czołowe lokaty, tak się nie stało, kibice byli zawiedzeni. Jeszcze my, ostatnia drużyna w tabeli, wygraliśmy z nimi 2-1 - to już w ogóle rozpacz.