"Czarny Piątek" w końcu listopada, a potem - w niektórych sklepach już zaraz po świętach, w innych w styczniu - jak co roku liczyliśmy na duże obniżki cen. Tym razem nic z tego. W tym roku nie kupimy taniej na wyprzedażach. Obniżki cen w niektórych sklepach się zdarzają, generalnie jednak jest to tylko czysta reklama. W rzeczywistości obniżki sięgają zaledwie 9-12 proc. - zbadali analitycy firmy doradczej Deloitte we współpracy z monitorującą ceny w internecie firmą Dealavo. Wprawdzie najwięcej tegorocznych prezentów świątecznych kupowaliśmy w tradycyjnych, stacjonarnych sklepach (aż 68 proc.), ale to właśnie handel w internecie rośnie najszybciej i nie ma wątpliwości, że wiele branży się tam przeniesie. Kupujemy w internecie bo liczymy tam właśnie na niższe ceny, a w dodatku łatwo możemy je porównać. Dlatego badania objęły sklepy internetowe, bo to one najszybciej reagują na trendy konsumenckie, a nawet je kreują. Także trendy w kształtowaniu się cen. I tu właśnie niespodzianka. Ceny w okresie najgłębszych wyprzedaży, a więc w pierwszej dekadzie stycznia, w największych polskich sklepach internetowych prawie nie uległy zmianie w porównaniu z drugą połową listopada. Choć sklepy same reklamują obniżki nawet o 70 proc. Tymczasem badanie cen w 1000 sklepów internetowych zakończone 10 stycznia pokazało, że wbrew tej reklamie ciężko w nich znaleźć produkty, które faktycznie zostały znacząco przecenione. W sumie w badaniu sprawdzono 8 tys. cen 400 rożnych produktów. Najbardziej popularnych i najczęściej kupowanych z takich kategorii jak drobne AGD, czekolady, gry, konsole, kosmetyki, książki, laptopy, muzyka, okulary VR, perfumy, planszówki, smartfony, artykuły sportowe, tablety, telewizory, ubrania, zabawki, zegarki. Deklarowanych obniżek cen o 70 proc. w pięciu największych polskich sklepach internetowych nie sposób było znaleźć. Promocje - owszem - były, ale obejmowały ceny zaledwie około jednej trzeciej monitorowanych i oferowanych przez sklepy produktów. Maksymalne obniżki pojedynczych produktów wynosiły 45 proc. Średnio "promocyjne" ceny były niższe od wyjściowych o od 9 do 12 proc. Obniżki objęły głownie elektronikę i gry komputerowe. A równocześnie na "wyprzedażach" w górę poszły ceny zabawek, kosmetyków i drobnego AGD. Co najbardziej w ostatnich dniach drożeje? W porównaniu z połową listopada wzrosły ceny aż 77 proc. kosmetyków i 71 proc. artykułów drobnego AGD. Podrożało także aż 55 proc. zabawek. Analitycy Deloitte zauważyli, że w ciągu ostatnich tygodni zabawki drożeją nieustannie - w sumie od listopada ich ceny poszły w górę o 7-8 proc. Po zestawieniu cen produktów z noworocznych wyprzedaży z tymi z okresu przed Black Friday, 46 proc. z nich zostało obniżonych, średnio o 4,7 proc. Z kolei ceny ponad połowy produktów (52 proc.) wzrosły, średnio o 6,2 proc. Eksperci Deloitte dokonali jeszcze jednego bardzo ciekawego porównania. Sprawdzili, jak zachowywały się ceny w tym samym okresie przed rokiem - w drugiej połowie listopada 2018 i w styczniu 2019. I porównali je z cenami z przełomu tego i poprzedniego roku. Co się okazało? Rok temu obniżek było znacznie więcej i były dużo głębsze. W 2018 roku na tydzień przed Black Friday 41,6 proc. produktów osiągnęło swoją najniższą cenę. W 2019 roku przed ostatnim Black Friday było to 30,8 proc. Podobnie w pierwszej dekadzie stycznia - w ubiegłym roku w czasie poświątecznych wyprzedaży 41,6 proc. produktów osiągnęło najniższe ceny. W tym roku - jedynie 26,1 proc. O czym te zmiany mogą świadczyć? GUS ogłosił, że ceny konsumpcyjne w grudniu niespodziewanie skoczyły aż o 3,4 proc. licząc rok do roku. Analitycy spodziewają się ich dalszego wzrostu w styczniu. Dane zebrane przez Deloitte potwierdzają, że może być ona także wyższy od oczekiwań, gdyż styczniowe wyprzedaże i spadki cen na wyprzedażach są znacznie mniejsze niż rok temu. A to zawsze obniżało ogólny wskaźnik wzrostu cen. Analitycy mówią, że inflacja w Polsce ma charakter popytowy. Co to znaczy? Po prostu - ludzie mają więcej pieniędzy i kupują więcej. Mają więcej pieniędzy, więc mogą zapłacić drożej. Na to czekają sprzedawcy i producenci, którzy podnoszą wtedy ceny. W badaniu Deloitte 28 proc. Polaków przyznaje, że do zakupów zachęca ich to, że mają więcej pieniędzy niż przed rokiem. A skoro ludzie mogą płacić więcej, to można cen nie obniżać nawet wtedy, gdy tradycyjnie jest na to sezon. Ale może być też drugi powód - sprzedawcy i producenci nie mają już z czego ścinać cen. Bo są pod presją rosnących kosztów. To koszty wynagrodzeń, energii, surowców i materiałów, transportu. Kiedy koszty producentów rosną, a w związku z ty rosną ceny mówimy o inflacji podażowej. I być może właśnie taką też mamy w naszej gospodarce. A inflacja popytowa i podażowa równocześnie to bardzo niebezpieczna mieszanka. Może z nami zostać na dłużej. Jacek Ramotowski Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze