Świat ogarnęło szaleństwo. Dotknęło nie tylko Polskę, ale też inne europejskie kraje. Psy zaczęły sprzedawać się jak ciepłe bułeczki, a ich ceny wystrzeliły w górę nawet o 200 proc. Do hodowców ustawiają się horrendalne kolejki, a mniej cierpliwi klienci kupują zwierzęta gdzie popadnie - często płacąc kilka tysięcy złotych za chore, pseudorasowe szczenię niewiadomego pochodzenia. Polacy ustawiają się w kolejkach po psy Hodowcy są zgodni - czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Nawet ci, którzy hodują psy od kilkudziesięciu lat. Do tej pory popyt na szczenięta rósł stopniowo i naturalnie wraz z pojawianiem się nowych możliwości spędzania wolnego czasu z psami, a także coraz większej tolerancji na ich obecność w przestrzeni publicznej. W ramach tego wzrostu zdarzały się oczywiście wahania w górę i w dół, ale zawsze w granicach zdrowego rozsądku. Wszystko zmieniła pandemia. - Hoduję psy od 40 lat, ale takiego szaleństwa jeszcze nie widziałam. W dobie pandemii, kiedy bankrutują kolejne firmy, ludzie rzucili się na psy - opowiada Jadwiga Konkiel, międzynarodowy sędzia kynologiczny oraz właścicielka hodowli seterów irlandzkich i wyżłów włoskich spinone italiano "Arisland". - Swoje ostatnie mioty sprzedałam w kilka dni, a każdego tygodnia wciąż odbieram kolejne telefony z pytaniem o szczenięta. - Popyt na szczenięta jest teraz ogromny. W ciągu czterech miesięcy odebrałam tyle samo telefonów od zainteresowanych, co przez ostatnie cztery lata - zdradza Aneta Jańczyk, właścicielka hodowli bearded collie i lwich piesków "Egida Ateny". Wzrost zainteresowania odczuła też Agnieszka Wojtala, właścicielki hodowli golden retrieverów "Trubliss": - Codziennie dostaję mnóstwo telefonów, maili i zapytań na Facebooku od ludzi zainteresowanych szczeniętami. Często to fajne osoby, które po prostu stwierdziły, że ze względu na prace zdalną, teraz jest dobry czas na psa. Mam ten komfort, że trafia do mnie mało nieświadomych osób. Pies w cenie używanego samochodu Tak duży popyt szybko przełożył się na ceny. W niektórych rasach, zwłaszcza tych najbardziej popularnych, wzrosły one nawet o 200 proc. Nagle okazało się, że za psa, i to niekoniecznie z dobrej hodowli, trzeba zapłacić nawet 10-25 tys. złotych, czyli tyle, ile za używany samochód. Pod koniec ubiegłego roku analitycy mBanku obliczyli, że inflacja cen zwierząt domowych (w tym psów) wyniosła niemal 30 proc. Dodajmy, że w całym 2020 roku inflacja wyniosła średniorocznie 3,4 proc. - Ludzie dosłownie oszaleli. Szczenięta sprzedają się jak świeże bułeczki, ceny poszybowały w górę, a hodowcy kryją niemal każdą sukę - tłumaczy Agnieszka Wojtala. - Przed pandemią cena za szczenię golden retrievera nie przekraczała 5 tys. zł, a teraz niektórzy sprzedają je nawet za 10 tys. zł. A za wysoką ceną nie zawsze idzie jakość, bo na wariackim popycie korzystają przede wszystkim ci, dla których hodowla jest sposobem na zarobek, a nie pasjonaci. - Podczas gdy przeciętna pensja wynosi 2-6 tys. zł, za psa rasowego musimy teraz zapłacić od 4 do 25 tys. zł - opowiada Jadwiga Konkiel. - Z jednej strony wysokiej klasy psy rasowe, takie z najwyższej półki, były w Polsce zbyt tanie w stosunku do zwierząt tej klasy za granicą, ale przy okazji niemal trzykrotnie podniosły się również ceny bardzo przeciętnych szczeniąt. To nie jest normalne. Hodowcy zauważyli jeszcze jedno zjawisko. Wraz ze wzrostem cen ludziom, włączyła się roszczeniowość i oczekują idealnego towaru niczym ze sklepu. Najlepiej z gwarancją jak na lodówkę. - Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to żywy organizm, a biologia to nie matematyka i nie wszystko można przewidzieć - wyjaśnia lekarz weterynarii, Krystyna Orlicka. - Kupując szczenię, nawet z dobrej hodowli i po przemyślanym skojarzeniu, trzeba liczyć się z tym, że pewne wady czy choroby genetyczne mogą wyjść dopiero po jakimś czasie. I choć nie da się im w 100 proc. zapobiec, to można zminimalizować ryzyko, unikając pseudohodowców i hodowli, które nie dbają o dobro i zdrowie psów. Lek na samotność czy nadzieja na łatwy zarobek? Od początku pandemii mierzymy się z różnymi zjawiskami, które badacze biorą pod lupę. Nie inaczej było z psami. Badania opublikowane w "Journal of Behavioural Economics for Policy (JBEP)" przez naukowców z University of South Australia potwierdziły ważną rolę, jaką podczas pandemii, czasie ograniczonego kontaktu z innymi ludźmi, odgrywają zwierzęta domowe. Główna autorka badania, dr Janette Young, uważa, że ludzie przy pomocy zwierząt próbują walczyć z poczuciem osamotnienia i zapewnić sobie ochronę przed stresem: Nie bez znaczenia jest też fakt, że więcej czasu spędzamy teraz w domach, tempo naszego życia spadło i dysponujemy większą ilością czasu. To wystarczyło, by osoby, które od dawna nosiły się z zamiarem wzięcia pod swój dach psa, zdecydowały się na ten krok. - Nie ukrywam, że to dzięki pandemii zdecydowałam się na kupno psa - opowiada Marta z Krakowa. - Marzyłam o tym od zawsze, ale byłam zbyt zabiegana i zmęczona codziennym wstawaniem o świcie, by dołożyć sobie dodatkowy obowiązek. Od kiedy pracuję zdalnie odżyłam, wysypiam się i bez problemu znajduję czas i siły dla zwierzaka. Chciałam też, żeby motywował mnie do większej ilości ruchu, bo za bardzo zasiedziałam się w domu. Pojawia się tylko pytanie, ile z tych osób wzięło pod uwagę fakt, że pandemia kiedyś się skończy (na co wszyscy czekamy), a większość z nas wróci do biur i szkół? Czy pogodzą to z opieką nad psem, zwłaszcza takim, który jest przyzwyczajony do ich stałej obecności? - Boję się, jak to będzie wyglądało, kiedy przyjdzie mi wrócić do dawnego trybu życia, ale wierzę, że do tego czasu mój pies dorośnie i nie będzie już tak absorbujący. Na pewno się go nie pozbędę - za długo na niego czekałam - dodaje Marta. Innym powodem może być zwiększona potrzeba aktywności, o czym wspomniała też nasza rozmówczyni. Ludzie nie mają dostępu do obiektów sportowych - baseny, kluby fitness czy siłownie są od dłuższego czasu zamknięte. Wiele osób przestało się przemieszczać nawet na trasie dom-praca-dom i coraz bardziej doskwiera im brak ruchu. Ważny wydaje się też fakt, że podczas całkowitego lockdownu, to właśnie z psem można było wyjść na "legalny spacer". Hodowcy wskazują na jeszcze jedną możliwą przyczynę. I to ona niepokoi najbardziej. - Mimo że mało się udzielam na Facebooku i w ogóle w internecie, to odczułam, że popyt na szczenięta jest ogromny. I powiem szczerze, że mnie to wcale nie cieszy, tylko przeraża - opowiada Agnieszka Fluderska, właścicielka hodowli hawańczyków "FlupSie". - Sądząc po zapytaniach, całe to zainteresowanie nie wynika z miłości do rasy czy psów, tylko z niepohamowanej chęci zarobku i wykorzystania obecnej sytuacji. - Niektórzy chyba stwierdzili, że to niezły biznes. W sieci widzę mnóstwo postów ludzi, którzy chcą zacząć hodować psy, ale nie wiedzą, jaką rasę wybrać i proszą o poradę. A przecież nie tędy droga! Najpierw poznaje się rasę, a potem można dojść do wniosku, że chce się ją rozmnażać - oburza się Aneta Jańczyk. Świetny pomysł na biznes? Ci, którym się wydaje, że hodowanie psów to świetny pomysł na biznes, nie przewidzieli jednego. Kupione teraz szczenię będzie można rozmnożyć najwcześniej za około dwa lata, a szanse na to, że tak duży popyt na psy utrzyma się do tego czasu, są raczej nikłe. W konsekwencji ucierpią psy - będzie ich tak dużo, że trudno będzie je sprzedać. Ceny pójdą w dół, ale i tak nie wszystkie znajdą domy i szybko zapełnią schroniska. - Ludzie nie zdają sobie sprawy, że jeśli teraz kupią suczkę z myślą o hodowli, to pierwszy miot będą mieli najwcześniej za dwa lata - wyjaśnia Aneta Jańczyk. - A jeśli nawet nie liczą się z jej zdrowiem, to za półtora roku, bo tyle potrzeba, żeby przejść przegląd hodowlany. Tylko za te półtora roku może się okazać, że już nie ma popytu na szczenięta. A wtedy ceny będą musiały spaść na łeb, na szyję, bo inaczej nikt ich nie kupi. Podobne spostrzeżenia ma Jadwiga Konkiel: - Taka hossa potrwa jeszcze rok-dwa, aż skończy się pandemia, a Polacy zostaną z koszmarną nadprodukcją szczeniąt - zarówno tych z najwyższej półki, jak i tych "prawie rasowych", których nikt nie będzie chciał kupić. Miot 9-miesięcznych dogów trzymanych na 14. piętrze w bloku będzie rozdawany za darmo, a yorki czy maltipoo będą "chodziły" po 500 zł. Przetrwają tylko najlepsi, prawdziwi pasjonaci, którzy dla swojej ukochanej rasy zrobią wszystko, oraz handlarze, sprzedający szczenięta "po taniości". Co słychać w schroniskach? Pandemiczny boom odczuły również schroniska. Co prawda wzrost zainteresowania nie jest tam tak duży jak w hodowlach, ale wciąż zgłaszają się osoby zainteresowane adopcją. - Mimo bardzo trudnej sytuacji związanej z pandemią, w krakowskim schronisku widzimy zainteresowanie adopcjami - opowiada Paulina Boba, kierowniczka biura Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Świadczy o tym chociażby fakt, że w tym momencie mamy około 200 psów. Bywało, że mieliśmy 120, ale jeszcze parę lat temu ta liczba sięgała ponad 300, a w 2009 roku, gdy zaczynałam pracę w KTOZ, w schronisku było prawie 600 psiaków. - Z jednej strony nas to cieszy, ale z drugiej jest niepokojące, bo z tyłu głowy mamy pytanie: co się stanie z tymi zwierzętami, gdy ludzie wrócą do pracy w biurze? Zawsze są obawy, że coś pójdzie nie tak w nowym miejscu, mimo że robimy wszystko, aby zwierzęta trafiały do odpowiedzialnych ludzi. Każdego obowiązuje procedura adopcyjna i staramy się tłumaczyć, jak postępować z psem - dodaje. Niestety, już zaczynają się pojawiać pierwsze sygnały zwiastujące, co czeka psy zakupione przez niedoświadczone osoby pod wpływem impulsu. - Ostatnio dużo młodych zwierząt, zakupionych podczas pandemii, jest oddawanych do schroniska z powodu np. agresji. Może to świadczyć o braku doświadczenia i odpowiedniego przygotowania - relacjonuje Paulina Boba. Problemy już się zaczęły Wiemy już, że obecność psa łagodzi stres i sprzyja zdrowiu domowników. Ale czy działa to również w drugą stronę i dzięki naszej niemal stałej obecności w domu, zwierzęta czują się jak w raju? Dogs Trust, jedna z największych brytyjskich organizacji charytatywnych działających na rzecz psów, przeprowadziła badania, których celem była ocena wpływu lockdownu na czworonogi. I co się okazało? - Z jednej strony ludzie mają teraz więcej czasu na zabawę z psami i uczenie ich nowych zachowań, ale z drugiej strony zwierzęta te zostały pozbawione wielu doświadczeń, które w przypadku szczeniąt mają kolosalne znaczenie - wyjaśnia Andrzej Kinteh-Kłosiński, psycholog, behawiorysta zwierzęcy i dyrektor COAPE Polska. - Mam tu na myśli dłuższe spacery, możliwość swobodnego eksplorowania terenu, spotykania się i zabaw z innymi psami, interakcji z innymi ludźmi, przebywania w różnych miejscach. To wszystko jest teraz ograniczone, bo spacery są zdecydowanie krótsze i częściej odbywają się na smyczy. - Mamy do czynienia z jeszcze jednym zjawiskiem: psy nie zostają same w domu, w związku z czym nie mają możliwości zaadaptowania się do takiej sytuacji - dodaje behawiorysta. - Wcześniej naturalnie uczyły się radzić sobie z frustracją, która się wtedy pojawia, bo ludzie częściej wychodzili z domu. Teraz rzadko kiedy mają taką możliwość. Andrzej Kinteh-Kłosiński nie ma wątpliwości, że konsekwencje tych wszystkich ograniczeń i zmian widać już teraz. A niektóre z nich, jak większa agresja wobec dzieci i innych psów, mogą być bardzo niebezpieczne. To pewne, że w najbliższych latach pracy dla behawiorystów nie zabraknie. - Do behawiorystów trafia coraz więcej szczeniąt i dorastających psów. Ich opiekunowie twierdzą, że stają się one nieznośne - piszczą, domagają się uwagi, łatwo się pobudzają, nie odstępują człowieka na krok - opowiada ekspert. - Nasilają się wszystkie problematyczne zachowania, które istniały do tej pory - jeśli pies się bał jakichś sytuacji, to boi się ich jeszcze bardziej. Dlaczego psy są sfrustrowane, mimo że mamy dla nich więcej czasu? Powody są dwa: pierwszy to wspomniane wcześniej ograniczenie ich naturalnych potrzeb i brak odpowiedniej socjalizacji, a drugi - ciągłe pobudzanie zwierząt przez naszą obecność, większe niż dotąd zamieszanie w domu i napięcia, których w obecnej sytuacji trudno jest uniknąć. - W przypadku dzieci pilnujemy pewnego rytmu i porządku dnia, co pomaga regulować ich nastrój i emocje. Niestety, nie zwracamy na to uwagi w przypadku psów i nieustannie je pobudzamy. A wystarczyłoby zapewnić im w ciągu dnia miejsce i czas na odpoczynek, najlepiej w oddzielnym pomieszczeniu. Pandemię źle znoszą też dorośli i dzieci, a przecież nasze emocje mają wpływ na zwierzęta. To pobudza je jeszcze bardziej. Podobnie jak większe zamieszanie w domu czy różnego rodzaju napięcia - wyjaśnia Andrzej Kinteh-Kłosiński. Behawiorysta potwierdza to, co zauważyli już pracownicy polskich schronisk - opiekunowie nie radzą sobie z problemami, jakie zaczęły sprawiać ich psy, i zaczęli się ich pozbywać. A to dopiero początek. - Badanie Dogs Trust ujawniło, że część ludzi pozbywa się już szczeniaków. Pandemia trwa rok, więc wiele "covidowych szczeniąt" osiągnęło dojrzałość płciową. Mamy więc prawdziwą mieszankę wybuchową: sfrustrowane psy, straumatyzowane całą tą sytuacją i zachowaniem ludzi, które dostały właśnie zastrzyk hormonów płciowych. Stąd tylko krok do agresywnych zachowań i kolejnych fali oddawania zwierząt - ostrzega. Co nas czeka po pandemii? Jeśli spełnią się scenariusze nakreślone przez ekspertów, czeka nas katastrofa. Jej największymi ofiarami będą zwierzęta, ale ucierpią też ludzie. Czeka nas "nadprodukcja" psów i rozkwit pseudohodowli, w których liczy się wyłącznie zysk - często kosztem zdrowia i życia zwierząt. Wraz ze spadkiem popytu obniżą się ceny, a niesprzedane psy będą oddawane za darmo lub zapełnią schroniska. Czworonogi staną się jeszcze bardziej problematyczne - zwłaszcza te zakupione przez niedoświadczone osoby oraz pod wpływem impulsu, bez refleksji, co się z nimi stanie, gdy świat wróci do normalności. "Covidowe szczenięta" dorosną i nasilą się problemy, które obserwujemy już teraz. Kiedy wrócimy do biur i szkół, nienauczone zostawania w samotności psy, przeżyją prawdziwą traumę. Trudno im będzie poradzić sobie z ogromną frustracją i lękiem, dlatego najprawdopodobniej zaczną wyć i szczekać pod nieobecność opiekunów. Do tego dojdzie niszczenie mieszkania i załatwianie się w nim w reakcji na stres. Niektórzy właściciele będą starali się im pomóc, inni po prostu się ich pozbędą. Problem agresji nabierze na sile, bo zwierzęta pozbawione tak ważnych doświadczeń socjalizacyjnych, nie będą umiały poprawnie zachować się w stosunku do innych psów. A agresywny pies w rękach początkującego opiekuna to tykająca bomba. To również jeden z najczęstszych powodów, dla których ludzie oddają psy. - Gdy skończy się lockdown, prawdopodobnie nasilą się zachowania agresywne między psami - przewiduje Andrzej Kinteh-Kłosiński. - Jeśli szczenięta nie mają kontaktów z innymi psami, a tym samym możliwości nauczenia się właściwej komunikacji i unikania konfliktów, to zaczynają zachowywać się nieelegancko, np. obskakując dorosłego psa. Ten może kłapnąć zębami albo przytrzymać go łapą i szczeniak się przestraszy. Następnym razem będzie bardziej napięty i pobudzony, może zacząć szczekać i prowokować agresywne sytuacje. Na kolejnej stronie dowiesz się, jak zapobiec problemom z psami >>