Wiele jest obiegowych opinii o angielskich daniach, że to niby bez smaku, zawsze brązowe, że tłuste lub wszystko z frytkownicy. Nic bardziej mylnego. Tak naprawdę to lenistwo lub brak czasu na gotowanie pchnęły Anglię w kierunku szybkiego, taniego i łatwego jedzenia. Jakby w rewanżu, Brytyjczycy nie mają najlepszego zdania o polskiej kuchni. Myślą, że jemy tłusto, smalcowato i popijamy wszystko wodą z kiszonych ogórków. Niestety, jak w każdym przypadku niewiedza zastępowana jest stereotypami, które kreują takie właśnie opinie. Zacznijmy zatem od pochwały angielszczyzny w tym, co najprostsze: mięso, ryby, ser. Angielska wołowina jest jedną z najlepszych na świecie. Hodowla bydła jest podstawą. Do tego dochodzi szkocka wołowina Aberdin, jakiej nie znajdziemy w polskim sklepie mięsnym. W Anglii obowiązują zupełnie inne standardy dotyczące rozbioru tuszy, moim zdaniem, bardziej efektywnie wykorzystujące rozmaite walory mięsa wołowego. Baranina Zdaniem wielu naszych obywateli brzydko pachnie, jest żylasta jak zelówka i nie jest ogólnie jadalna. Te opinie są trochę wynikiem braku tradycji jedzenia baraniny w naszym kraju. Takiej baraniny jak w Anglii próżno szukać gdzie indziej w Europie. Najlepsza jest jagnięcina, czyli owcze mięso do 7 miesiąca. Brytyjczycy ściśle przestrzegają zasad chowu jagniąt. Mięso powyżej 7 miesiąca nazywa się już mutton i jest raczej używane do duszenia i wolnego pieczenia. Co natomiast możemy znaleźć u polskiego rzeźnika? Najwyżej łopatkę wołową, schab, karkówkę, dużo różnej wędliny i co jeszcze? No może kurczaki. W tym miejscu należy stwierdzić obiektywnie, że polskie kurczaki są dużo lepsze od angielskich i mimo wszystkich zapewnień o hodowli "organic" to staram się wielkim łukiem omijać półki z kurczakami w markecie. Mięso naszpikowane jest hormonami wzrostu, witaminami i pewnie czymś, o czego istnieniu prawdopodobnie nikt nie wie. Ryby - wyspiarski fenomen Gdybyśmy w Polsce spożywali tyle ryb, co Brytyjczycy, to zdrowia by nam nie brakowało nigdy. Każdemu, kto narzeka na angielską kuchnię, należałoby zaproponować wizytę na pierwszym lepszym rybnym targu. Bogactwo przeogromne i jakość przednia. W Polsce: mrożone lub w puszkach, a te pięknie wyglądające w markecie ułożone na lodzie najpewniej przyjechały właśnie z Brytanii, i nie są tak świeże jak każą nam wierzyć. Sery Sery w Wielkiej Brytanii to danie święte. Brytyjczycy nie ustępują Francuzom w ilości i jakości wytwarzanych serów. Każdy najmniejszy region posiada kilka swoich własnych, produkowanych często na rodzinnych farmach serów. Brakłoby miejsca w tym numerze na choćby zdawkowe opisanie każdego z angielskich serów. Każdemu, kto pragnie dowodów na różnorodność serowarstwa w Anglii polecam wycieczkę na Coven Garden do sklepu z serami. Tam też można za darmo popróbować niektórych, co może przyczyni się do obalenia teorii o obrzydliwym angielskim jedzeniu. Najbardziej w produkcji angielskiego sera fascynuje mnie ich regionalność, każda wioska ma czasem swój ser. Co najbardziej cenne, najczęściej są to rodzinne wytwórnie produkujące na lokalny rynek. W Wielkiej Brytanii mimo bardzo rygorystycznych zasad produkcji żywności, nikt nie widzi w tym problemu, a inspektorzy to w większości mili i bardzo pomocni ludzie. Daleko im od inspektorów sanepidu, których celem jest udręczenie petenta. Anglicy dużo lepiej od nas znają światową kuchnię. Po pierwsze, to naród żeglarzy, a po drugie kolonizatorów. Znają - i to dobrze - smaki prawie wszystkich krajów. Ilość restauracji jest 20-krotnie większa niż w Polsce. Włoska restauracja serwuje włoskie jedzenie, grecka greckie, a angielska angielskie. W Polsce restauracja o przykładowej nazwie: "Karczma" serwuje spaghetti, buritos i de volaye. I jest to zaledwie tylko kilka faktów w obronie angielskiej kuchni. Nie należy jednak zapominać o konkretnych specjałach, które niczym nie ustępują polskiemu jedzeniu. Cottage Pie - pyszne jednogarnkowe danie z mielonej wołowiny i tłuczonych z masłem ziemniaków. Cheddar cheese lub stilton cheese - dwie chluby Anglii. Dopóki nie zaopatrujemy się w nie w tanim niemieckim supermarkecie, dopóty mamy szanse spróbować czegoś oryginalnego. Ogólnie rzecz ujmując, przeklęte angielskie śniadanie to według stereotypu tłusta kiełbacha, fasola, sadzone jajko i tost. Spróbujcie moi drodzy takiego śniadania w prawdziwym angielskim domu, gdzie kiełbaski pochodzą od rzeźnika, jajka od kury, a chleb jest z piekarni. Powszechnie oferowane w tanich jadłodajniach śniadaniowe zestawy to rzeczywiście trudne do przełknięcia tłuste resztki. Ale zapewniam, że jakością nie różnią się od jedzenia w polskich barach typu zapiekanka lub hot dog z surówką. Zanim więc wypowiemy publicznie jakiekolwiek słowa krytyki na temat angielskiego jedzenia, przyjrzyjmy się uważnie faktom, a nie stereotypom. Zwłaszcza, jeżeli mamy do innych pretensje, że oceniają nas zbyt pochopnie. Sergiusz Hieronimczak