Do zdarzenia doszło w miasteczku Concord na początku tygodnia. Steven Rivers wyszedł na ganek swojego domu około godziny drugiej nad ranem. Zauważył wtedy, że płonie jeden z pobliskich domów. Bez zastanowienia pobiegł na pomoc, by sprawdzić, czy wewnątrz nie ma uwięzionych ludzi. Na drugim piętrze znalazł starsze małżeństwo. - Wszedłem do budynku dwa razy - opowiada Rivers - Mieszka tam dwoje starszych osób. Znalazłem ich na drugim piętrze, na szczęście nic im się nie stało. Z moją pomocą udało im się wydostać. Po akcji Rivers odmówił pomocy medycznej. Jednak kiedy szedł w stronę swojego domu zemdlał. Jak twierdzi najprawdopodobniej z powodu adrenaliny i odurzenia dymem. - Kiedy się ocknąłem nie wiedziałem gdzie jestem, przytrzymywało mnie sześciu czy siedmiu facetów, a jeden ze strażaków powiedział, że go uderzyłem. Skończyłem w areszcie - opowiada. Mężczyzna został oskarżony o napaść i stawianie oporu. Rivers twierdzi, że nie ma pojęcia co się stało i że został potraktowany niesprawiedliwie. Nie żałuje jednak, że wszedł do płonącego budynku. Strażacy nie chcieli komentowac zatrzymania "bohatera", powiedzieli jedynie, że był to dość "nieszczęśliwy" przypadek. Przyznają jednak, iż Rivers zachował się wyjątkowo odważnie. - To zupełnie co innego jeśli do płonącego budynku wchodzi dobrze przeszkolony strażak w ubraniu ochronnym, a zupełnie co innego jeśli to samo robi "zwykły obywatel". To było naprawdę heroiczne - mówi komendant straży Tim McGinley.