Brown zapowiedział zacieśnienie przepisów imigracyjnych poprzez zmniejszenie listy zawodów, do których brytyjscy pracodawcy będą mogli werbować pracowników spoza UE w oparciu o system punktów. Z listy znikną m. in. inżynierowie cywilni i lotnictwa, lekarze konsultanci, oficerowie na statkach. To zła wiadomość dla lekarzy z Indii, którzy w swym CV chcą się wykazać zawodową praktyką w Wlk. Brytanii, ale dobra dla rządów takich państw jak Ghana, czy RPA, skąd Brytyjczycy regularnie podbierają wyszkolony personel pielęgniarski i pracowników domów opieki. Sugestia, iż do pracy w indyjskich garkuchniach, zamiast sprowadzać mistrzów z Indii można by przeszkolić polskich imigrantów wysuwana była już wcześniej. Brown zapowiedział też ukrócenie nadużyć wiz studenckich, których posiadacze zapisują się na fikcyjne kursy, a pracują na czarno. Jak dotąd rząd zamknął ok. 800 takich "college'ów", ale zabawa w kotka i myszkę trwa - w miejsce zamkniętych powstają nowe. Studentom spoza UE ma być trudniej o wizę. Inne ważne stwierdzenie odnosiło się do potrzeby usprawnienia i przyspieszenia szkolenia miejscowej siły roboczej w wykwalifikowanych zawodach tak, by wyeliminować potrzebę ich importowania z państw rozwijających się. Nie dlatego, że kraje te cierpią na zjawisko drenażu mózgów, lecz po to, by w zatrudnieniu dać pierwszeństwo Brytyjczykom. Wykwalifikowane zawody zostaną zdjęte z listy zawodów dostępnych na brytyjskim rynku pracy dla imigrantów spoza UE, gdy Wielka Brytania zdoła wyszkolić własnych specjalistów. Dotychczas z różnych powodów nie udawało się tego osiągnąć, stąd cel zarysowany przez premiera wygląda na ambitny. Podejście rządu do migracji nazwał Brown "twardym, sprawiedliwym i elastycznym". Ostatni przymiotnik sugeruje, iż na wielkie zmiany się nie zanosi. Elastycznego rynku pracy chcą pracodawcy, bo daje im większe możliwości wyboru pracowników tanich i wydajnych. Zupełne zamknięcie rynku pracy dla imigrantów nie jest możliwe w sytuacji, gdy ok. 2,6 mln gospodarczo nieaktywnych osób w wieku produkcyjnym otrzymuje zapomogę z tytułu niezdolności do pracy. Propozycje Browna nie mają też zastosowania do uprzywilejowanej kategorii imigrantów, którymi są osoby wysokiego lotu: przedsiębiorcy i inwestorzy, pod którą to kategorię podpadają np. rosyjscy oligarchowie. Brown ma na myśli drugą kategorię imigrantów: osób posiadających kwalifikacje zawodowe poszukiwane na brytyjskim rynku pracy. Według "Guardiana" rząd kalkuluje, iż realizacja tych propozycji usunęłaby ok. 290 tys. miejsc pracy z listy, na której znajduje się obecnie ok. 500 tys. prac dostępnych dla wykwalifikowanych imigrantów spoza UE. Jednak jak pismo zwraca uwagę, wyliczenia te są zawyżone. W ostatnich 9 miesiącach tylko 30 tys. wykwalifikowanych miejsc pracy zostało obsadzonych przez nieeuropejskich imigrantów, z czego większość bynajmniej nie wskutek systemu punktowego i procedury imigracyjnej, lecz transferów wewnątrz jednej i tej samej firmy np. pomiędzy filią brytyjskiej korporacji w Indiach, a jej główną siedzibą w Londynie. Dotychczas rząd laburzystów twierdził, iż migracja jest korzystna dla gospodarki. Teraz Brown dał jasno do zrozumienia, że ma plusy i minusy. Stwierdził, że "imigracja nie może być tematem tabu pozostawionym partiom politycznego marginesu", ale jak zauważył "Daily Telegraph" - właśnie taką się stała. Dowodzi tego sukces skrajnie prawicowych brytyjskich narodowców w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Przegrana Partii Konserwatywnej eksponującej sprawę migracji ludności w wyborach z 2005 r. wskazuje, iż migracja nie jest sprawą rozstrzygającą o wyniku wyborów. Migracja była przemilczana przez polityków różnych partii z obawy, iż zostaną oskarżeni o rasizm. W 2007 r. konserwatywny kandydat na posła Nigel Hastilow został zmuszony przez lidera partii Davida Camerona do ustąpienia po tym, jak w lokalnej prasie napisał, iż poseł Enoch Powell (w apokaliptycznym tonie ostrzegający przed skutkami kolorowej migracji w 1968 r.) miał rację. Obecnie Brown sygnalizuje, iż imigracja jest zagadnieniem sytuującym się w głównym politycznym nurcie: "Nigdy nie podzielałem poglądu wyznawanego przez leniwą (w domyśle politycznie poprawną, liberalną) elitę (niemającą na co dzień styczności z imigrantami) uważającą, iż migracja nie jest żadną kwestią, dla której każdy, kto ma z jej powodu obawy jest rasistą". Zmianę nastawienia zasygnalizował przed Brownem szef MSW Alan Johnson przyznając, iż rząd okazał "niezręczność" w kwestii migracji, unikając "rzeczywistej debaty" nad wpływem migracji na angielską prowincję. To nagłe dostrzeżenie znaczenia migracji dla politycznego nastawienia wyborców wzięło się stąd, że Partia Pracy traci poparcie wśród białej klasy robotniczej północnej Anglii, która skarży się, że jej obawy związane z napływem imigrantów nie są traktowane poważnie. Pod ich adresem Brown powiedział, iż "jeśli ktoś pracuje w sektorze, w którym płace spadają lub tam, gdzie pracy jest mało, to nastawienie do migracji może być bardzo różne (w domyśle negatywne), niż dla kogoś, kto pracuje dla międzynarodowej korporacji w dużym mieście w rozwijającym się sektorze gospodarki, gdzie zróżnicowana siła robocza z całego świata może się wydawać inspirującym źródłem pomysłów". Taki wniosek wyciągnął Brown z badań jego własnej partii wykazujących, iż migracja jest pierwszoplanową kwestią powodującą głosowanie przez tradycyjnych laburzystowskich wyborców nogami i przechodzenie do innych partii. Wypowiedź Browna odczytywana jest jako przyznanie, iż migracja będzie jedną z ważnych kwestii w najbliższych wyborach powszechnych. Migracja w połączeniu z recesją i rozczarowaniem do politycznego establishmentu na tle skandalu z systemem refundacji poselskich wydatków, może stworzyć toksyczną mieszankę wyborczą. Mówiąc o zacieśnieniu migracji, Brown nie przekonał tych, którzy nie wierzą w jego usztywnienie i domagają się zmniejszenia liczby imigrantów. Konserwatywna opozycja, która prowadzi w sondażach chce wprowadzenia limitu dla imigrantów spoza UE. Zdaniem posłów Franka Fielda i Nicholasa Soamesa kierujących ponadpartyjną grupą Zrównoważonej Migracji, system punktowy obejmuje tylko 20 proc. imigrantów (według rządu blisko 50 proc. wraz ze studentami) i jego zacieśnienie nie powstrzyma przyrostu ludności, której liczba w ocenie Narodowego Biura Statystycznego sięgnie 70 mln do 2029 r. (z 61,2 mln obecnie) Z przemówienia Browna wynika za to, iż należy liczyć się z wprowadzeniem dowodów tożsamości (ID cards), na pierwszym etapie dla obcokrajowców po to, by w imię ściślejszej kontroli granic było łatwiej ich policzyć, monitorować i w razie potrzeby usuwać. Andrzej Świdlicki