W sobotnim konkursie w Innsbrucku Kot rywalizował w parze KO z niemieckim mistrzem świata Markusem Eisenbichlerem. Choć był skazany "na pożarcie", mógł pokusić się o sprawienie niespodzianki. Ale skok na 112 m nie pozwolił Polakowi na zaskakujący awans. - Dolało to łyżkę dziegciu, gdy zobaczyłem, że Markus też nie skoczył rewelacyjnie (114,5 m). To zwycięstwo by i tak wiele nie dało, ale jego największą wartością byłoby to, że mógłbym oddać jeszcze jeden skok i spróbować coś zmienić - mówił Kot. Nasz skoczek doskonale zna swoje ostatnie błędy, a mimo to nie jest w stanie ich skorygować. - Dobrze z trenerem wiemy, co nie zagrało, nawet nie patrząc na nagranie wideo - mówił po sobotnich zawodach. - Trzeba podjąć decyzję, jaki będzie następny krok, w tył do sprawdzonych rzeczy, czy szukanie czegoś nowego - dodał. Nasz skoczek nie zaprzeczył, że jest wściekły. - Zdecydowanie tak. Lubię tę skocznię i więcej się tu spodziewałem. Jest ciężko - nie ukrywał. Kot cieszy się za to ze znakomitych skoków Dawida Kubackiego - lidera Turnieju Czterech Skoczni po trzech konkursach. - Dawid oddał bardzo dobry skok, kolejny z serii. Przynajmniej zawsze można coś podpatrzeć, co mu daje taki rezultat - powiedział Kot. Niespełna tydzień po zakończeniu Turnieju Czterech Skoczni zawodnicy będą rywalizować we włoskim Predazzo, gdzie zawody niespodziewanie przeniesiono na skocznię normalną (HS 104). To szansa dla Kota? - Przyjmuje się, że jeśli są jakieś problemy techniczne, wraca się na mniejszy obiekt. Rozegranie tam całego weekendu może pomóc. Choć z drugiej strony mniejsze obiekty, mniejsze prędkości i bardzo wysoki poziom Pucharu Świata też nie ułatwiają zadania. Ale trzeba się postarać o odpowiednie nastawienie - podsumował. Karuzela Turnieju Czterech Skoczni kręci się coraz szybciej. Już w niedzielę o 16.30 odbędą się kwalifikacje, a w poniedziałek o 17.15 konkurs w Bischofshofen. Z Bischofshofen Waldemar Stelmach