19 stycznia amerykańskie media poinformowały o bardzo nietypowym akcie oskarżenia, jaki odczytano na jednej z wstępnych rozpraw o drobne przestępstwa w stolicy stanu Illinois, Chicago. Aresztowany Aditya Singh usłyszał zarzut złamania zakazu wstępu na teren służbowy portu lotniczego O’Hare. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że zakaz ten łamał nieprzerwanie od... 19 października. Kilka dni wcześniej, dokładnie 16 stycznia, dwóch pracowników United Airlines zauważyło na lotnisku w Chicago dziwnie zachowującego się mężczyznę. Na twarzy miał oczywiście maskę, więc poproszono go o jej ściągnięcie i wylegitymowanie się. Nieznajomy spełnił prośbę, wprawiając przedstawicieli służb w osłupienie. Pokazał im bowiem identyfikator należący do zupełnie innej osoby, która zgłosiła zaginięcie dokumentu trzy miesiące wcześniej. Mężczyzna został zatrzymany i przesłuchany. Wytłumaczył szybko, że nazywa się Aditya Singh, ma 36 lat, jest bezrobotny i mieszka na co dzień w stanie Kalifornia, a do Chicago przyleciał w połowie października. Nie wiadomo, w jakim celu. Wiadomo jednak, że będąc na miejscu stwierdził, że za bardzo boi się zarażenia koronawirusem i postanowił zamieszkać w pracowniczej części lotniska. Z łatwością ukradł identyfikator i posługiwał się nim przez cały ten czas. Twarz chował za maską, więc nikt nie sprawdził dokładnie dokumentu i nie wykrył oszusta. Singh korzystał więc z infrastruktury portu O’Hare, a jadł to, co dostał od pasażerów przylatujących do i odlatujących z Chicago. Kalifornijczyk usłyszał także zarzut kradzieży "o wartości nie wyższej niż 500 dolarów". Został postawiony przed wymiarem sprawiedliwości już następnego dnia, ale dopiero po jakimś czasie lokalne media dowiedziały się o szalonej historii Amerykanina koczującego na lotnisku przez trzy miesiące. - A więc, jeśli dobrze zrozumiałam, twierdzą państwo, że nieupoważniona i niebędąca pracownikiem osoba mieszkała na lotnisku O’Hare, na terenie służbowym, od 19 października 2020 do 16 stycznia 2021 i nikt o tym nie wiedział? - pytała ze zdziwieniem sędzia Susana Ortiz. - Chciałabym prawidłowo zrozumieć stanowisko oskarżenia - dodała ironicznie. Brzmi to niewiarygodnie, ale tak właśnie było. Prowadząca sprawę stwierdziła, że fakt, iż osoba z zewnątrz z taką łatwością mogła wejść do strefy z ograniczonym dostępem i mieszkać tam przez trzy miesiące niczym bohater filmu "Terminal", mocno niepokoi w kontekście bezpieczeństwa podróżnych, korzystających z portu w Chicago. Zadecydowała także, że Singh może wyjść z aresztu po wpłaceniu kaucji w wysokości 1 tys. dolarów, bądź czekać na finał sprawy pod nadzorem policji. Dla człowieka, który spędził kilkadziesiąt dni koczując na lotnisku, decyzja nie była trudna.