Chodziłam prywatnie do ginekologa. Zgłosiłam się do kontroli 30 września. Widziałam synka, ważył ok 1 kg. To był 26 tydzień. Wszystko było dobrze. Ucieszyłam się. Wróciłam do domu. Nad ranem zauważyłam, że sączą mi się wody. Wpadłam w panikę. Zadzwoniłam do lekarza. Polecił, bym jechała do najlepszego szpitala, który specjalizuje się w ratowaniu wcześniaków. Zadzwoniłam do Św. Wojciecha. Kazano szybko przyjechać. Zbadano mnie i dziecko. Pozostałam na patologii ciąży. Moje wyniki nie były niepokojące. Miałam leżeć, aż synek podrośnie i dostanie leki na rozwiniecie płuc. Nie mogłam wstawać, nawet do toalety. Leżałam tak 3 tygodnie. Podporządkowałam się całkowicie lekarzom. Synek był dla mnie najważniejszy. Nie miałam świadomości co dalej, kiedy urodzę. Dostałam dwie serie leków na rozwiniecie płuc dziecka. Na obchodach nie zwracali już na mnie uwagi. Przyzwyczaili się do mnie, w końcu to trzeci tydzień razem. Nie byłam uciążliwą pacjentką, nawet ktg sobie sama podłączałam. Pielęgniarki nie było zbyt wiele, ponadto ciągle miały ciężką prace. Najbardziej bałam się weekendów. Tylko dlatego, że lekarze byli niewidoczni i zajęci. Dlatego chciałam urodzić w dzień powszedni. Każda z nas o tym marzyła - nie rodzic w weekend! Dziecko nie wybiera Nadeszła sobota i mój scenariusz się potwierdził. Rano zgłaszam lekarzowi złe samopoczucie. O 10 00 robi mi USG. - TĘTNO DZIECKA 180 - nie jest zachwycony. Dalej źle się czuję. Ponownie wzywam lekarza. Nie przychodzi!!! Dostaje zastrzyk papaweryny, działający rozkurczowo. O 14 00 - lekarz wciąż zajęty. Było ich zaledwie dwóch. Mam odwiedziny. Dalej nie czuję się dobrze. Wzywają lekarza. Podłączam KTG i po 20 min oddaje pielęgniarce wynik. Dopiero o 19 00!!! Lekarz przychodzi na obchód.. Osoby odwiedzające muszą wyjść. Trwa badanie. Na sali mam rozwarcie. Akcja porodowa się zaczęła - tylko kiedy skoro nikt nie przychodził do czasu obchodu? Jadę na salę porodową. Boje się. Moi bliscy czekają przed drzwiami porodówki. Jest za późno na narkozę. Czekamy na anestezjologa. Ma być znieczulenie zewnątrzoponowe. Dostaje zastrzyk (okolice kręgosłupa). Jestem świadoma, nie śpię. Boże jak się bałam. Słyszę narzędzia. Mam tamten obraz przed oczami nawet dziś, po tylu latach. Strach jest tak ogromny, że boję się o dziecko. Zaraz będą przecinać mi brzuch. Wiem o tym, słyszę i widzę lekarzy. 19 45 poród zakończony. Urodziło się. Ma Pani syna. Nikt mi Oskara nie pokazuje, widzę tylko zielona kotarę. Wciąż się boję. Zszywają mnie. Wyjeżdżam z sali operacyjnej. Mijam koleżankę i szwagierkę były cały czas za drzwiami. Aniu widziałyśmy masz synka wszystko dobrze zadzwonimy do męża. Leżę na sali pooperacyjnej. Odzyskuje czucie w nogach i nieustanny ból. Nie mogę zasnąć. Martwię się. Co z dzieckiem pytam. Dostaje zastrzyki przeciwbólowe. Na Sali budzi się dziewczyna, która leży obok. Miała cesarskie ciecie z narkozą. Robił jej lekarz do którego chodziła prywatnie - bała się porodu. Była to cesarka na zamówienie. Zgłosiła się do szpitala będąc umówiona z lekarzem. Bardzo bała się rodzić naturalnie. Nad ranem przychodzi pani dr od "wcześniaków". Pyta co pani chce wiedzieć?. Jest ok 6 rano. Pani syn się załamał. Daliśmy go na wspomaganie. Jest podłączony do respiratora. Przewożą mnie na sale matek z dziećmi. Jako jedyna leżę sama bez synka. Obok mnie matki szczęśliwe karmią swoje dzieci. Mi nie wolno nawet wstać, aby zobaczyć dziecko. Nie upłynęło jeszcze tyle godzin po znieczuleniu zewnatrzoponowym. Wstaje. Idę do dziecka. Widok przerażający. Mój synek leży. Mała kruszynka wokół przewodów, rurek. Dlaczego tak cierpi? Czuję się słabo wracam z intensywnym bólem głowy. Nie mogę wytrzymać. Na sale przychodzi lekarz. Inne dzieciątka leżą z matkami, płaczą. Czuje się strasznie. Przenoszą mnie na inna sale. Wzywany zostaje neurolog. Okazuje się, że są powikłania po znieczuleniu zewnątrzoponowym. Mam leżeć płasko bez poduszki aby płyn się wyrównał. Dostaję kroplówki, mam dużo pić. Jestem sama na sali w kiepskim stanie zarówno fizycznym jak i psychicznym. Oskarek leży na piętrze jedyne co mogę dla niego zrobić to ściągam pokarm, zanoszę i dalej się kładę. Tęsknię za nim. W strachu podejmuję decyzję o ochrzczeniu dziecka. Nadaje mu imię Oskar, na drugie Wojciech - jak szpital w którym przyszedł na świat. Modle się o niego. Wypisują mnie ze szpitala. Synek zostaje. Codziennie dostarczam mu pokarm. Dzień radości. Odbieram synka. Diagnoza brzmi "niedotlenienie okołoporodowe" ma jamki malacyjne, które się wchłoną złogowacieją. Tłumaczą - to wcześniaczek, on wszystko nadrobi. Tak maja wszystkie wcześniaki. Oskar kończy 8 m-cy. Walczę dalej o niego. Tym razem jednak diagnoza brzmi "porażenie mózgowe czterokończynowe". Stwierdza inny neurolog. Czuje się potwornie. Jak to możliwe? Leżałam trzy tygodnie w szpitalu przed porodem. Później też tam trafiałam. Oskarek ma 9 lat wymaga całkowitej opieki. Nie chodzi, nie siedzi - trzeba go karmić, przewijać? SYNKU TO TWOJA WINA URODZILES SIE ZA WCZESNIE MÓWIĄ LEKARZE NIE POWIEM CI TEGO NIGDY! Tak uważają ,ale masz mnie. Będę dla Ciebie walczyć o standardy opieki okołoporodowej Codziennie widzę jak cierpisz. Cierpiałeś od momentu, kiedy zawinięto Cię jak przedmiot po cesarskim cięciu. Nie przygotowali dla Ciebie nawet respiratora ani inkubatora transportowego. Po co tam w ogóle pojechaliśmy?? Autor: Anna Spyra