Rok 2020 w wykonaniu drużyny narodowej to już zamknięty rozdział. W dodatku mocno skurczony, bo mogliśmy się nim pasjonować ledwie od września do listopada. Bilans gier - 4 zwycięstwa, remis i 3 porażki. Bramki: 13-7. Te liczby kryją w sobie udaną batalię o zachowanie miejsca w elicie Ligi Narodów. Co ponadto? W tej kwestii zdania są mocno podzielone... Łukasz Żurek, Interia: W którym obozie okopał się pan w ostatnich miesiącach - niewzruszonych obserwatorów, agresorów czy obrońców selekcjonera Jerzego Brzęczka? Tomasz Frankowski: - W tym pierwszym. Pozostałem niewzruszonym obserwatorem. Wydawało się, że powoli zaczynamy wychodzić na prostą. Dwa razy pokonaliśmy przecież Bośnię, która napsuła krwi Włochom i Holendrom. Do tego pięć bramek i efektowne zwycięstwo nad Finlandią. Na koniec przyszły jednak dwa spotkania w Lidze Narodów z silnymi rywalami, które mocno podważyły wizję udanego startu w finałach Euro. Krytyka pod adresem selekcjonera przybierała momentami impet atomowy. Łatwo sobie wyobrazić, że ktoś o słabszej konstrukcji emocjonalnej nie wyszedłby z tego o własnych siłach... - Myślę, że prywatnie jest mu trudno wysłuchiwać tych wszystkich epitetów. Tym bardziej, że Internet jest bezkarny i ścigać się z nim nie za bardzo można. Odporność? Trener kadry musi ją mieć. Miał ją jako piłkarz i przez lata pewnie do krytyki przywykł. Tyle że w nowej roli ona uderza w niego z podwójną siłą. Myślę, że selekcjoner żywi takie wewnętrzne przekonanie, że w końca ta drużyna będzie grała to, co on chciałby widzieć. Pytanie brzmi: kiedy to nastąpi? Z presją czasu borykali się wszyscy jego poprzednicy. - Prawda jest taka, że z czterech ostatnich selekcjonerów - Smuda, Fornalik, Nawałka, Brzęczek - wyzwaniu podołał tylko Nawałka. Ale on też zaliczył najpierw falstart. Ogarnięcie drużyny i wprowadzenie jej na wysokie loty zajęło mu rok. Dzisiaj jednak to w jego buty trzeba kolejnych szefów kadry ubierać. Na razie Brzęczek nie znalazł pomysłu na zespół. Awans na Euro mamy w kieszeni i... pytanie, co dalej. Nie lubię żyć przeszłością. Mamy pół roku do turnieju mistrzowskiego. Jak teraz poukładać te klocki? Nie wygląda to kolorowo. Selekcjonerską pracę Franciszka Smudy widział pan z bliska. W niego też wymierzano najcięższe działa i strzelano bez ostrzeżenia... - Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że w stosunku do roku 2010 przez ostatnie lata nasiliła się w ogromnym stopniu ofensywa internetowa. "Dziennikarzem" można stać się teraz praktycznie po szybkich kursach... Można już bez kursów. - No właśnie, nawet bez kursów. Każdy może założyć swój portal i pisze, co chce. Jeszcze dziesięć lat temu była zdecydowanie większa kultura słowa. Natomiast pamiętajmy, że Jerzy Brzęczek to zupełnie inny kaliber trenera niż Franciszek Smuda, który objął reprezentację praktycznie pod koniec kariery klubowej. Jurek zrobił to na początku. Nie ma więc wiele punktów odniesienia. Nie zmienia się tylko odporność na krytykę, która selekcjonerowi potrzebna będzie zawsze. Bo na piłce znają się wszyscy. Ataki płyną więc ze wszystkich stron. Szefa kadry broni tylko jedno - wynik.