Ja, Polak Przez dwadzieścia kilka lat życia, temat tolerancji był rzadkim gościem w moim umyśle. Czy to za sprawą pochodzenia, z czy może czasów, w których przeżywałem dzieciństwo i młodość, nigdy nie musiałem się zastanawiać, czym tak naprawdę jest tolerancja i czy ja sam jestem tolerancyjny. Przyjazd do Zjednoczonego Królestwa, otworzył mi oczy na mnogość typów: koloru skóry, przekonań, zachowań i religii. Tu, w przeciwieństwie do Polski, nikt się niczemu nie dziwi ani niczemu nie przygląda. Nikogo nie dziwi ani czarnoskóry (Murzyn), ani skośnooki (Chińczyk), ani nawet niemiłosiernie owłosiony (Australijczyk). Wydaje się, że wszystko, co istnieje, ma tutaj swój dom, niezależnie od tego jak wygląda, i jak się zachowuje. Francuz w rodzinie Pierwszy szok i uświadomienie sobie istnienia słowa tolerancja przeżyłem w roku 2008. Był to rok szczególny. Dla jednych początek kryzysu finansowego, dla innych rok zakończenia misji wojennej w Iraku. Dla mojej siostry był to rok, kiedy się zakochała. Najważniejszym jednak elementem tej miłości, był jej nietuzinkowy charakter. Otóż okazało się, że obiekt uwielbienia jest obywatelem Francji, czyli Francuzem. Żeby uatrakcyjnić całą historię mogę dodać, że żadne z nich nie urodziło się w Irlandii Północnej, ale tutaj właśnie się poznali i zakochali. Losy Polaków i Francuzów przecinały się wielokrotnie w historii Europy. Jakby nie oceniać, zawsze były to przecięcia szczęśliwie. Chociaż, nie wiem czemu, zwykle to Polacy emigrowali do Francji a nie odwrotnie. W każdym razie, przebywając w owym czasie z krótką wakacyjną wizytą w Polsce, byłem pierwszą osobą z rodziny przynoszącą radosne wieści o miłości mojej siostry. Rodzice bardzo cierpliwie słuchali mojej opowieści. Z ciekawością kiwali głowami słuchając o zaletach owego młodzieńca, z zainteresowaniem dopytywali się o jego zainteresowania i przekonania. Niestety, na koniec miałem wrażenie, że jakby nie do końca są szczęśliwi. Po dłuższej chwili krępującej ciszy, której pochodzenia nie potrafiłem wyjaśnić, rodzice objawili przyczynę swojego zafrasowania. Otóż zadali mi pytanie: Czy on jest czarny?. Nie wiem, czemu akurat słowo Francuz skojarzyło się moim rodzicom z kimś czarnoskórym, ale szok, jaki wywołało we mnie to pytanie, pamiętam doskonale do dzisiaj. Nie był to szok formalny, ale taki wewnętrzny, bardzo indywidualny. Szok, którego źródłem nie było wydarzenie w teraźniejszości, ale odkrycie, że ideały, w które wierzyło się całe życie, tak naprawdę nie istnieją. Dzieciństwo pod kloszem Muszę napisać dość szczerze, że wychowując się w niewielkim, bo 40-tysięcznym polskim miasteczku, w schyłkowym okresie socrealizmu, byłem trzymany pod dość szczelnym kloszem. Do naszego miasta rzadko kiedy zaglądał ktoś z Warszawy, a co dopiero ktoś z Afryki. Podobnie zresztą było również ze wszystkimi innymi rzeczami, poglądami, nowościami. W niewielkim polskim miasteczku, wszystko co jest, jest takie samo. Każdy sąsiad ma taki sam stary samochód, każdy mieszkaniec ma tak samo zniszczony dom i każdy wierny modli się do tego samego Boga. Poza tym większość osób pracuje w sferze budżetowej, co powoduje, że każda odmienność jest niszczona już w fazie zalążkowej. Tak, więc w małych polskich miasteczkach nie ma ani gejów, ani prostytutek, ani narkomanów, ani Murzynów. Powiem więcej, w małych polskich miasteczkach w niezbyt dobrym tonie jest nawet używanie takiego słownictwa. Belfast za progiem Sobota w Belfaście otwiera oczy na zupełnie inny spektakl. Wybierając spacer po centrum miasta zamiast telewizji, można natknąć się na wszystkie możliwe rasy, typy i idee. Otóż są rodowici ryży Irlandczycy, którzy z tabunami dzieci przewalają się od sklepu do sklepu. Jest emo-młodzież, której przedstawiciele upodobali sobie City-hall, obsiadając go weekendami niczym czarne wrony. Są Chińczycy, chodzący spokojnie, ale jakby czymś wiecznie zafrasowani. Są i Polacy, których zwykle słychać już dziesięć kroków wcześniej ? "Kur..a, ja pier..e". A do tego, wszelkiego rodzaju niepełnosprawni oraz ułomni i kalecy: ludzie bez rąk i nóg, niewidomi, ludzie zdeformowani w najróżniejszy sposób, ludzie z dziećmi z porażeniem mózgowym, oraz starzy, przeważnie na wózkach elektrycznych, którzy za nic mają przepisy ruchu pieszego i drogowego. Cały ten różnokolorowy tłum przelewa się przez centrum Belfastu niczym stado makreli, a że owo centrum nie jest strasznie duże, zdarza się, że te same osoby można spotykać wiele razy jednego dnia. Oczywiście nie pisałbym o tym wszystkim, gdyby byłoby mi to obojętne, czyli gdybym np. wychował się w Belfaście. Ale tak się nie stało i wychowałem się małym polskim miasteczku, gdzie naprawdę długo trzeba chodzić ulicami, żeby spotkać kogoś choćby o kulach, nie mówiąc już o kimś bez ręki. Po zrozumieniu jak niewiele dzieli nas od nietolerancji zdolnej do kastrowania każdego odmieńca (jeśli tylko ma inny kolor skóry ) zacząłem zastanawiać się nad swoją tolerancyjnością. Bo w końcu, jeżeli ta wielokulturowa odmienność mnie dziwi, to pewnie sam muszę być nietolerancyjny? (Nie)tolerancja Wielokrotnie spotykam się z nietolerancją językową wobec osoby spoza anglojęzycznego świata, której słabości obnażają się szybko już przy pierwszych słowach powitania. I czy to w sklepie gdzie obsługuje się lokalnych lepiej i szybciej, czy w restauracji, czy na ulicy, czy wszędzie tam, gdzie moje słowa zdradzają moje nietutejsze pochodzenie czuję to jarzmo nietolerancji. Ale o ile języka można , przy odrobinie dobrej woli, się nauczyć, składnię i wymowę opanować, to co zrobić z kolorem skóry? Swego czasu na jakimś spotkaniu towarzyskim miałem okazję rozmawiać z pewnym Hindusem pracującym w sekcji Helpdesk dla brytyjskiej kampanii telefonicznej. Człowiek dość skromny i, można powiedzieć, ciekawy świata bardzo narzekał na warunki swojej pracy. Ja natomiast, jako, że był to rok 2007 (czyli przed kryzysem) zacząłem się dopytywać, czemu sobie po prostu nie zmieni pracy na inną. W końcu był to czas, kiedy nowa pracy była równie dostępna jak kredyt mieszkaniowy. I jako, że jego tłumaczenia wydawały mi się mętne i mało przekonujące, drążyłem temat, aż w końcu zapytałem konkretne i w bardzo ostry sposób: "Jaki masz problem kolego, że nie zmieniasz pracy?". Kolega odpowiedział równie ostro i konkretnie "Czy Ty myślisz, że z moim kolorem skóry tak łatwo dostać pracę?". Przypomina mi się tutaj też historia Gilberta, przemiłego, ponad dwumetrowego, czarnoskórego Kubańczyka, który nomen omen ożenił się z Polką. Zupełnie nie wnikam jak niska, szczupła i drobna Polka wpadła w oko takiemu facetowi, ale ważne, że byli szczęśliwym małżeństwem. No może z tą drobną niedogodnością, że Kubańczyk, który ożenił się z cudzoziemką, nie może dostać wizy wyjazdowej z kraju na stałe, bo według kubańskiego prawa, żona powinna mieszkać w kraju pochodzenia męża. Ze zdumieniem jednak i prawdziwą fascynacją dla jego charakteru, słuchałem o wizycie w kraju rodzinnym małżonki, która pochodzi z okolic Białej Podlaskiej. Był to akurat czas świąt Bożego Narodzenia i pierwszy w owym roku śnieżny dzień. Pech chciał, że Gilbert przyleciał do Warszawy sam i sam musiał dojechać w okolice Podlasia. Oczywiście ostatni tego dnia autobus już odjechał. Puentą jego długiej i rewelacyjnej opowieści był najszczerszy uśmiech, jaki widziałem w życiu i stwierdzenie: "Słuchaj Radek, jak już na święta szedłem do kościoła, to ludzie nie wychodzili z domów". Zmiany, zmiany, zmiany Są takie momenty w życiu, kiedy człowiekowi staje przed oczami całe jego życie. To momenty, kiedy zaczynamy rozumieć, że świat nie funkcjonuje tak jak sobie wyobrażamy. Właśnie takim momentem była dla mnie chwila, kiedy rodzice zadali pytanie, czy ten chłopak mojej siostry jest czarny. Dotarło do mnie, że moja pozorna tolerancja, nie jest tak naprawdę tolerancją, ale jest brakiem świadomości istnienia czegoś innego. Fakt, że jako Polacy pochodzimy z Europy, wcale nie stawia nas w jednym rzędzie z Brytyjczykami czy Francuzami, co chętnie podkreślamy na każdym kroku. Nasze małomiasteczkowe wychowanie i zaściankowy sposób myślenia nie zmienił się od wieków i pewnie przez kolejne też się nie zmieni. A tym wszystkim, którzy uważają, że są tolerancyjni proponuję rozważyć sytuację, że ukochana córcia wyjdzie za mąż za Murzyna, który w przyszłości przejmie biznes teścia. I na kominku obok pradziadka powstańca, dziadka profesora i taty biznesmena, pojawi się okrągła buzia czarnego człowieka z dzidą w dłoni i głową antylopy pod pachą. Radosław Żubrycki