Ogólny nastrój czegoś złego dominował w pierwszym kwartale br. Zewsząd można było usłyszeć, że rodzi się najgorszy kryzys od czasu pamiętnego Wielkiego, zapoczątkowanego czarnym czwartkiem na giełdzie nowojorskiej w 1929 r. I nie wszyscy wiedzieli nawet, że chodzi nie o Polskę, lecz o USA. Bano się upowszechnienia negatywnych zjawisk. W rzeczywistości odnotowaliśmy tylko dwa dni panicznego umarzania jednostek funduszy inwestycyjnych - w styczniu br, kiedy to indeks WIG-20 na warszawskim parkiecie spadał o 4-6 procent dziennie. To nie był żaden pogrom. Przebieg zdarzeń na stołecznym parkiecie pokazuje, że Polacy stali się dojrzalsi, jeśli chodzi o inwestowanie. Trzeba pamiętać, że wielu tych, którzy wpłacili pieniądze do funduszy inwestycyjnych nawet nie w 2003 r (co przyniosło największe korzyści) ale w 2006 r. - zarobiło nawet pomimo ostatnich spadków. Liczą i wciąż... są do przodu. Nie mieli więc żadnych powodów, by umarzać jednostki w funduszach inwestycyjnych. Na świecie z funduszy wypłacono prawie 100 mld dolarów. Przeżyliśmy również w Polsce zmniejszenie aktywów TFI. Ale dramatu nie ma, optymizm powraca. Drugi kwartał na giełdzie okaże się przełomowy. Zaraz po Wielkanocy zanotowaliśmy wzrosty, chociaż nie wiemy, czy po nich jeszcze nie nastąpi korekta. Lepszy nastrój wynika z dobrze funkcjonującej gospodarki: danych za luty o wzroście produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej i zatrudnienia. 6 proc wzrostu produktu krajowego brutto brzmi obiecująco. Coraz więcej analiz pokazuje że drugie półrocze br będzie też lepsze dla gospodarki amerykańskiej. Klienci TFI, którzy zlikwidowali swoje aktywa przekonają się, że zawsze się traci, jeśli umarza się je, gdy giełdowe wskaźniki wędrują w dół - bo niekorzystnie się sprzedaje, kiedy jest tanio. Za to ci, którzy w funduszach pozostali, wkrótce mogą liczyć na zyski, nie takie wprawdzie jak w 2003 r, ale 15-20 proc w porównaniu do obecnego poziomu wartości jednostek funduszy. Co najważniejsze, wszystko wskazuje na to, że najgorsze już za nami.