Dzięki sieci mogą łatwo i szybko dotrzeć ze swoimi komunikatami do opinii publicznej. To dlatego właśnie na stronach WWW pojawiają się coraz częściej żądania terrorystów przetrzymujących zakładników, drastyczne filmy przedstawiające egzekucje porwanych czy groźby kolejnych ataków terrorystycznych. Egzekucje w sieci Wszystko zaczęło się w maju, kiedy na jednej z internetowych stron islamskich radykałów zamieszczono film pokazujący egzekucję amerykańskiego jeńca, Nicka Berga. Na wstrząsającym wideo terroryści z grupy Abu Musaby al-Zarkawiego trzymają przez pewien czas odciętą głowę mężczyzny przed kamerą. Świat był zszokowany barbarzyństwem porywaczy, którzy w ten sposób mścili się za torturowanie irackich więźniów w osławionym więzieniu Abu Ghraib. Świat był zszokowany, ale ciekawi makabrycznych widoków internauci wpisywali nazwisko zamordowanego w internetowe wyszukiwarki, a terroryści szybko zdali sobie sprawę, że jest to świetna metoda na zwrócenie uwagi na siebie i swoje postulaty. W ślady Zarkawiego poszły więc inne islamskie ugrupowania, a znajdowanie ciał z odciętymi głowami i umieszczanie w sieci drastycznych filmów z egzekucji stało się w Iraku smutną codziennością. Nagrane egzekucje spowszedniały tak dalece, że obecnie informacje o nich przebijają się na czołówki serwisów informacyjnych wyłącznie, jeśli dotyczą obywateli państw zachodnich. A trzeba przypomnieć, że tylko pod koniec września w sieci pojawiły się filmy przedstawiające egzekucje Amerykanów Eugene'a Armstronga i Jacka Hensleya, którzy zostali przez terrorystów Zarkawiego straceni, ponieważ amerykańskie władze nie spełniły ich żądań, którymi było uwolnienie z irackich więzień dwóch kobiet odpowiedzialnych za pracę nad bronią jądrową w czasach reżimu Husajna. W rękach porywaczy znajduje się natomiast wciąż porwany wraz z Amerykanami Brytyjczyk Kenneth Bigley. O jego śmierci także informowano już w sieci, ale o ile ciała Amerykanów odnaleziono, o tyle na to, że nie żyje także Bigley, nie ma żadnych dowodów. A sam internetowy komunikat to za mało. Fałszywe oświadczenia Nie raz i nie dwa zdarzało się już bowiem, że doniesienia o egzekucji zakładnika okazywały się przedwczesne. Wystarczy przywołać głośną sprawę dwóch włoskich wolontariuszek. 23 września dwa islamskie ugrupowania oświadczyły niezależnie od siebie w internecie, że zabiły Włoszki, ponieważ władze w Rzymie nie wycofały z Iraku oddziałów wojskowych, co było warunkiem uwolnienia kobiet. Mimo tego Włosi nie tracili nadziei, że kobiety żyją. I jak się okazało słusznie, bo kilka dni później całe i zdrowe odzyskały wolność. Zdarzało się też tak, że w sieci pojawiały się deklaracje zaprzeczające sobie. Tak było z informacjami na temat losu uprowadzonych w Iraku pod koniec sierpnia dwóch francuskich dziennikarzy, Christiana Chesnota i Georgesa Malbrunota. Początkowo porywacze żądali w zamian za uwolnienie dziennikarzy zniesienia zakazu chodzenia w islamskich chustach we francuskich szkołach. Zakaz wszedł jednak w życie i wtedy w sieci pojawiło się - sygnowane przez Islamską Armię w Iraku, która wcześniej przyznała się do porwania - żądanie 5 mln okupu za uwolnienie żurnalistów. Jednak dwa dni później na innej stronie tak samo podpisana grupa zdementowała informacje o żądaniu okupu. Któremu oświadczeniu wierzyć? Wobec wspomnianych przekłamań i sprzeczności coraz częściej trudno uwierzyć w którekolwiek i na tej właśnie zasadzie brytyjski rząd nie przyjął do wiadomości informacji o śmierci Bigleya, uznając, że islamska strona, która o tym doniosła, nie może być w żaden sposób uznana za wiarygodną. Groźby nie do zlekceważenia Kaliber niektórych oświadczeń jest jednak tego rodzaju, że nie sposób ich zlekceważyć, nawet mimo wszelkich wątpliwości co do ich autentyczności. Tak było w lipcu, kiedy w zamieszczonym w sieci oświadczeniu Islamska Grupa Tawhid ("Jedność" albo "Zjednoczenie"), nawiązując do zamachów terrorystycznych na WTC i madryckie pociągi, zagroziła, że Polska i Bułgaria zapłacą za swoje zaangażowanie w Iraku taką samą cenę, jak Stany Zjednoczone i Hiszpania. Szybko pojawiły się zastrzeżenia co do wiarygodności pogróżek. Associated Press, która przytoczyła komunikat, zastrzegła, że autentyczność gróźb nie jest potwierdzona. Arabista Michał Nowak tłumaczył, że list z pogróżkami nie został prawdopodobnie napisany przez człowieka narodowości arabskiej. - Tekst zawiera wiele banalnych błędów gramatycznych i stylistycznych, które wskazują, że piszący te słowa posługuje się językiem arabskim, ale pochodzi gdzieś z Europy i uczy się tego języka od niedawna - mówił Nowak. A jednak trudno było groźby zupełnie zignorować. Polski rząd uznał za stosowne zapewnić rodaków, że każdy tego rodzaju sygnał będzie sprawdzony. - Groźby dokonania ataku terrorystycznego czy to w Polsce, czy za granicą, ale skierowanego przeciwko obywatelom polskim, traktujemy bardzo poważnie - zapewnił premier Marek Belka. - Podchodzimy poważnie do każdego sygnału tego typu. Są one przedmiotem naszego zainteresowania, w porozumieniu z naszymi sojusznikami - przekonywał z kolei szef ABW Andrzej Barcikowski. W ten sposób wątpliwe co do autentyczności oświadczenie mało znanej grupy zelektryzowało cały kraj i zostało skomentowane przez najwyższe władze państwowe. Bo choćby było ono dziełem jakiegoś "dowcipnisia", nikogo nie stać dziś na to, żeby podobne ostrzeżenia lekceważyć. I to jest właśnie najlepszą odpowiedzią na pytanie, dlaczego terroryści tak upodobali sobie internet. Z jednej strony zapewnia im on bowiem anonimowość, z drugiej zaś daje duże szanse na to, że ich oświadczenia, groźby i żądania nie ujdą niczyjej uwadze.