Takie sportowe historie bardzo się lubi. Młoda, szerzej nieznana, nastolatka ogrywa faworytkę i wygrywa. Jest lipiec 2004 roku. Finał Wimbledonu. Wysoka Rosjanka o blond włosach spiętych w kok i niebieskich oczach w godzinę i 17 minut pokonuję Serenę Williams 6:1, 6:4. Telefon do mamy z kortu centralnego Maria Szarapowa, bo to była ona, po wygranej uklękła, a potem pobiegła na trybuny, gdzie ściskała się ze swoim ojcem - Jurijem. Później, jeszcze przed ceremonią wręczenia trofeum, wzięła komórkę i zaczęła dzwonić do mieszkającej na Florydzie mamy. Nikt nic sobie nie robił z tego naruszenia protokołu. Wszyscy potraktowali to jako dozwolony wybryk nastolatki. Obrazek tyleż piękny co zakłamany. Szarapowa, może ten jeden jedyny raz ukazała naturalność, spontaniczność, świeżość, odstępstwo od narzuconych sobie i światu twardych reguł. Jej kariera, która zaczęła się tak pięknie w Londynie przed blisko 16 laty, była dokładnie zaprogramowana. Nawet telefon do mamy z kortu głównego Wimbledonu miał być zaplanowanym chwytem marketingowym, wymyślonym wcześniej przez specjalistów od wizerunku. Informację o rozbracie z tenisem umieściła jednocześnie w "New York Timesie" "Vogue", "Vanity Fair". Był list do kibiców, artykuł, wideo. Dokładnie przygotowana akcja. "Jak porzucić jedyne życie, jakie znałam? Jak odejść od kortów, na których ćwiczyłam odkąd byłam małą dziewczynką, od ukochanej gry - która przyniosła mi nieopisane łzy i nieopisaną radość - od sportu, w którym odnalazłam rodzinę, fanów, z którymi jestem przez ponad 28 lat? Jestem w tym nowa, więc proszę: wybaczcie. Tenisie - mówię 'żegnam'" - napisała 32-letnia tenisistka. Ucieczka z Czernobyla i ZSRR W te słowa można wierzyć. Tenis był jej życiem. Od dziecka. Był trampoliną, dzięki której miała znaleźć się w lepszym wielkim świecie. Bo żyła na jego obrzeżach, w niebezpiecznych rejonach rozpadającego się Związku Radzieckiego. Jej rodzice Jurij i Jelena mieszkali w Homlu, niedaleko Czernobyla. W obawie przed skutkami katastrofy uciekli na Syberię. W ostatniej chwili. Maria urodziła się rok po wybuchu reaktora. Po kilku latach z syberyjskiego i mroźnego Niagania przenieśli się do ciepłego Soczi. Tam Szarapowa po raz pierwszy na poważnie zetknęła się z tenisem. Pierwsze treningi, pierwsze zawody dla dzieci i wyjazdy. Gdy była w Moskwie na pokazówce dla dzieci wypatrzyła ją Martina Navratilova. Powiedziała, że taki talent trzeba szlifować za granicą, najlepiej na Florydzie w słynnej akademii Nicka Bolletteriego, wychowawcy wielu tenisowych mistrzów. Rodzice, choć się im nie przelewało, robili wszystko, żeby skorzystać z tej rady. Gdy "Masza" miała zaledwie siedem lat z ojcem znalazła się w Miami. Jurij miał przy sobie zaledwie kilkaset dolarów, a córka nie znała angielskiego. Mimo to postanowili podbić świat. Nie było łatwo. Ojciec pracował gdzie popadnie. Miał smykałkę do prac budowlanych. Dawał radę. Opłacał córce lekcje angielskiego i tenisa. Szarapowa była wyśmiewana przez rówieśniczki w szkole, za pierwszym razem nie została przyjęta do akademii Bolleteriego. Talent robił swoje. Po dwóch latach młodą Rosjankę przyjęto jednak do szkółki w Bradenton, dostała stypendium, a agencja menedżerska IMG zaproponowała jej pierwszą umowę. Świat stał przed nią otworem.