Wiele miejsc w południowym Iraku już zdobytych przez koalicję brytyjsko-amerykańską, robi wrażenie ziemi niczyjej, a większość Irakijczyków Brytyjczyków i Amerykanów nazywa okupantami. Siły koalicji zabezpieczają istotne dla siebie miejsca, jak na przykład port w Um Kasr, a pozostałe budynki publiczne stają się łatwym łupem dla szabrowników, rabujących co się da. Na razie nie ma policji, która mogłaby zaprowadzić porządek. W ogóle okupacja ma dziwny charakter, bo na przykład do szpitala w Um Kasr wciąż są transportowane leki z Basry, kontrolowanej przez reżim Husajna. - Mamy nadal kontakt z rządem centralnym. Właśnie wczoraj otrzymaliśmy mnóstwo lekarstw - mówi jeden z lekarzy. Jesteśmy pod kontrolą Brytyjczyków, ale nie dostajemy od nich żadnej pomocy. Szpitalne korytarze wypełnione są ludźmi czekającymi w kolejkach na pomoc; większość pacjentów to małe dzieci. Jak oceniają specjalni wysłannicy RMF, to właściwie do nie szpital a punkt udzielania pierwszej pomocy. Brakuje bowiem specjalistycznego sprzętu, a chirurdzy musieli wyjechać do Bagdadu.