Na razie czytamy w gazetach, że najważniejszymi gośćmi tej uroczystości są Putin, Merkel i Berlusconi. Drugiej linii są premierzy Białorusi, Ukrainy i pani prezydent Litwy. Nawet francuski premier Fillon, który zdecydował się w ostatniej chwili na przyjazd jest wymieniany rzadziej. W świetle takiego komunikatu pytanie zadane przeze mnie na początku jest jak najbardziej usprawiedliwione. Aha jeszcze jedna znacząca nieobecność - premier Słowacji. Dla każdego, kto ma jakiekolwiek pojęcie o historii taki zestaw głównych gości oznaczać powinien jedno - przesłaniem spotkania gdańskiego ma być pojednanie ponad historią. Bo wymieniona przed chwilą grupa głównych gości to przecież następcy głównych winowajców II wojny światowej. Druga grupa, to tej wojny beneficjenci. Przypomnijmy, że nasi ukraińscy partnerzy w czasach największej przyjaźni Kwaśniewskiego i Kuczmy obchodzili uroczyście rocznicę 17 września jako dzień zjednoczenia Ukrainy, podobnie dzieje się (chociaż z mniejszą ostentacją) na Białorusi, a dla Litwinów rok 1939 to nie tylko data paktu Hitlera ze Stalinem, ale też odzyskania Wilna ochoczo przyjętego z rąk sowieckich przez niepodległą Litwę. Dlatego brakuje Słowaków, którzy we wrześniu walczyli u boku Niemiec. No i oczywiście Japonii. W rzeczywistości jednak nie wygląda na to by takie było przesłanie. Ani planowane, ani faktyczne. Gdańska uroczystość miała być zwyczajną akademią "ku czci". Taką, jakich setki się odbyły i pewnie jeszcze odbędą. Istotną wartością imprezy jest rzeczywiście obecność Władimira Putina. I piszę to bez ironii. Rosjanie ryzykują bardzo niewygodne pytania dotyczące tego, co robili we wrześniu 1939. Dotychczas ignorowali rocznicę września podkreślając, że 17 września wkroczyli by "bronić Białorusinów i Ukraińców". Teraz po raz pierwszy rozmawiają o pakcie Ribentropp - Mołotow i w sposób charakterystyczny dla siebie starają się wypuścić zasłonę dymną , aby pomniejszyć znaczenie tego paktu. I tutaj dochodzimy do kwestii bodaj najciekawszej. Tego, jak nasza debata publiczna o historii roku 1939 jest organizowana przez Rosjan, a właściwie rosyjskie służby specjalne. Bo nowością w postępowaniu Moskwy jest to, że kompletnie bez ogródek rolę wiodącą w polemice historycznej powierzyła służbie wywiadu. Co chwilę wpadamy w pułapkę odpowiadania na mniej czy bardziej absurdalne zarzuty rosyjskie. Przypomnę, że tylko w ostatnich tygodniach Polska była A/ współwinowajcą II wojny, bo nie ustąpiła Hitlerowi w sprawie Gdańska i korytarza; B/ krajem, który doprowadził do sojuszu Hitler-Stalin zawierając z Niemcami pakt o nieagresji w 1934 r; C/ państwem, którego politykę zagraniczną prowadził agent niemiecki (czyli minister Beck). Każda z tych tez dla historyka jest oczywistym absurdem. Przed laty pisałem biografię ministra Becka i badałem dokumenty dotyczące zarzutów o agenturalność stawianych mu w czasie, gdy był polskim attache wojskowym w Paryżu. Nigdy się one nie potwierdziły. Podobnie rzecz się ma w kwestii paktu z 1934 r. Doktryną polskiej polityki zagranicznej tego czasu było "utrzymywanie równego dystansu wobec Niemiec i Sowietów. Pakt z roku 1934 był konsekwencją dwóch wydarzeń. Po pierwsze podpisania w roku 1932 podobnego paktu z Sowietami, a po drugie odrzucenia przez Zachód koncepcji Piłsudskiego przeprowadzenia wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom po dojściu Hitlera do władzy. A co do niemieckich żądań z roku 1939... Przeczytałem właśnie biografię Fryderyka II. Już wtedy władca pruski słusznie zauważał, że należy zdobyć polskie Pomorze, co odda nasz kraj na łaskę Niemiec kontrolujących wszelkie szlaki handlowe i komunikacyjne Rzeczpospolitej. Po Gdańsku przyszłaby kolej na następne żądania zakończone kompletną satelityzacją Polski i wtedy - istotnie - być może wspólnym marszem z Hitlerem na Moskwę. Dla Polaka po maturze przytoczone wyżej konstatacje są oczywistością. I przypomniałem je właściwie dla porządku. Ale nie są one oczywiste dla odbiorcy w Europie. Tymczasem Polska po kolei zabiera się do nieprzygotowanej polemiki z rosyjskimi "wrzutkami". Nagle kolejne głupstwa stają się tematem numer jeden polskich mediów. Wtedy gdy mamy wszelkie argumenty by od początku do końca opowiedzieć własną historię. Wrażenie będzie takie - Putin przyjechał do Polski, Rosjanie powoli i z oporami ale zaczynają rozliczać się z własnych historycznych przewin, a Polakom wciąż mało i od tygodni trwa w polskich mediach rusofobiczna feta. Co do opowiadania własnej opowieści to małe pandant - "Gazeta Wyborcza" zamieściła na swoich stronach internetowych arcyciekawy wywiad z Michaiłem Chodorkowskim. Pozyskanie rozmowy z siedzącym w więzieniu oligarchą nie jest łatwe. Tymczasem "Wyborcza" schowała tekst wstydliwie w wydaniu internetowym a na pierwszej stronie edycji sobotnio-niedzielnej zapowiada list Władimira Putina. Inaczej mówiąc - znów zgodnie z zapotrzebowaniem spin doktorów z Łubianki ukrywamy własną opowieść o Rosji i oddajemy głos Kremlowi. Wrzesień 1939 i sprawa Chodorkowskiego to przykłady tematów, które w sposób oczywisty dają nam przewagę w rozmowach z Rosją i o Rosji. W obu tych kwestiach daliśmy się zepchnąć do defensywy. Każdy szachista wie, że dla zachowania inicjatywy w partii warto poświęcić nawet ważną figurę. No cóż, tyle że w polityce jedni grają w szachy a inni w dupniaka. Która to gra polega - przypomnę - na tym, że zwycięzcą jest ten, kto zgadnie, kto mu przyłożył w wystawiony do bicia tyłek. Jerzy Marek Nowakowski