Swego czasu obwołana została najpiękniejszą florecistką świata. Przywiozła srebrny krążek olimpijski z Sydney (2000, drużynowo) i brązowy z Aten (2004, indywidualnie). W pojedynkę sięgnęła także trzykrotnie po mistrzostwo Europy oraz po wicemistrzostwo świata. Dla wielu kibiców medale z szermierczej planszy zawsze były tylko błyskotliwym dodatkiem do czaru, jaki wokół siebie roztaczała. Na fali popularności wzięła udział w "Tańcu z gwiazdami", zgodziła się na sesję dla CKM-u, wystąpiła także w teledysku grupy Feel. Dzisiaj Sylwia Gruchała ma 38 lat. Kariera sportowa to już wspomnienie. Jest przede wszystkim kochającą matką. W rozmowie z Interią opowiada o nowym rozdziale życia, niezapomnianej miłości do Włoch i potrzebie refleksji w dobie pandemii. Łukasz Żurek, Interia: Dzień do złudzenia podobny do dnia. Jak się odnajdujesz w nowej rzeczywistości? Sylwia Gruchała: - Siedzę w domu, w Gdańsku. Dni mijają podobnie. Wychodzę na spacery z córką, zabieramy ze sobą psa. Albo idziemy do ogródka, kiedy jest słonecznie. Nie szkodzi, że zimno. Pogoda za oknem jest teraz bardzo ważna w związku z tym, co się dzieje na świecie. Słońce to energia, która budzi do życia. Trudno wysiedzieć w czterech ścianach. Człowiek jest przyzwyczajony, że wychodzi z domu, ma zaplanowany cały dzień, ma swoje obowiązki i sprawy do załatwienia. Teraz tego nie ma. Koronawirus sieje spustoszenie z coraz większym impetem. Co robisz, żeby zachować właściwy balans emocjonalny? - Staram się szukać pozytywów w nawet tak trudnej sytuacji. Zawsze tak miałam. I mówię sobie, że teraz można robić rzeczy, na której wcześniej nie było czasu. Nadrabiam więc zaległości - czytam książki, oglądam filmy, sprzątam. Narzekanie nic nie daje, zabiera tylko moc i energię. To raczej czas na refleksję i przewartościowanie swojego życia. W którym kierunku biegną twoje refleksje? - Myślę sobie, że do tej pory żyliśmy w świecie nadmiernego konsumpcjonizmu. Na kredyt, ponad stan. Liczyło się nie być, tylko mieć. Może pandemia zmusi ludzi do odwrócenia tych proporcji. Co z tego, że mamy? Czas zrozumieć, że do szczęścia naprawdę nie potrzeba nam wiele. Może dopiero teraz, po tym co nas spotkało, nauczymy się być. Udało ci się uniknąć ryzyka w ostatnich tygodniach? Wielu ludzi zostało zakażonych, zanim jeszcze pojawiły się apele o radykale środki ostrożności... - Miałam w styczniu lecieć do Włoch na narty. Wybieram się na stok co rok. To dla mnie najlepszy sport, najlepsza odskocznia, najlepszy reset i najlepiej w taki sposób odpoczywam. Miałam już nawet wykupione bilety lotnicze z Gdańska do Bergamo. Dużo wcześniej je zakupiłam, na tanie linie. I założyłam wstępną rezerwację na hotel. Nie poleciałam jednak. Nie wiem w sumie, jak to się stało. Nie było dobrego momentu. Remont mieszkania mi się przedłużał i uznałam, że nie odpocznę, jeśli w głowie będę miała świadomość niedokończonej roboty. Chyba dlatego. Bergamo to dzisiaj stolica śmierci. Ale już wtedy nie było tam pewnie bezpiecznie. Jakaś dobra siła nie pozwoliła ci lecieć... - Czasem mam takie myśli, że mój Anioł Stróż dobrze się spisał. Czy istnieje jakaś dobra siła? To zagadnienie jest wielkim znakiem zapytania, więc pozostaje kwestią wiary. Może rzeczywiście mamy nad sobą anioły, które czuwają i umieją o nas zadbać, kiedy tego najbardziej potrzebujemy. W życiu z wielu trudnych sytuacji udawało mi się jakoś wybrnąć, czasem cudem. Wybrnąć i poukładać wszystko na nowo. Bywam za to wdzięczna. Mówię "bywam", bo pokorę w sobie... tylko miewam. Chciałabym żeby to było constant. Ale to nie jest łatwe z takim paskudnym charakterem jak mój. Dokończyłaś remont i jesteś zdrowa. Nie musisz szukać pozytywów na siłę. - Nie mamy jeszcze drzwi. W przyszłym tygodniu będziemy montować. A z kuchnią był taki motyw, że zamawiałam ją z Włoch - kiedy jeszcze sytuacja nie była tak dramatyczna jak obecnie. Nie wiadomo było, czy ta kuchnia dojedzie, czy granicy nie zamkną. I czy polski kierowca wjedzie do Włoch albo czy będzie mógł stamtąd z powrotem wyjechać. Obyło się bez komplikacji, ale podejrzewam, że już tydzień później nie byłoby to możliwe. Jesteś poruszona obrazkami z Włoch i Hiszpanii? Żywcem wyjęte z filmu grozy... - Przeraża mnie to, że ludzie umierają. A jeszcze bardziej przeraża mnie to, że cierpią i nie mogą otrzymać pomocy, mimo że każdy by im chciał pomóc. To pokazuje, jak bardzo mały jest człowiek w tym świecie. Są siły, które mogą nas w jednej chwili zmiażdżyć. Prędzej czy później doczekamy się pewnie szczepionki. Ale ilu ludzi w tym czasie straci życie? A ilu będzie miało nieodwracalne zmiany w płucach? Na razie jesteśmy bezradni. Poruszamy się jak po ciemnym pokoju. Jak jest dobrze i żyjemy beztrosko, to wydaje nam się, że na wszystko mamy wpływ. Teraz rozumiemy, że to nieprawda.