Dwóch na trzech Brytyjczyków ankietowanych w sondażu German-Marshall Fund sądzi, iż migracja ludności przysparza więcej problemów niż przynosi korzyści. Jeden na pięciu uważa, że nie ma ważniejszej sprawy pod słońcem niż migracja, w domyśle oczywiście dla Wielkiej Brytanii. Równie wysoko w hierarchii narodowych bolączek umieścili imigrację tylko Włosi. 71 proc. Brytyjczyków nie wierzy w to, że rząd upora się z tym problemem, choć z jeszcze mniejszą ufnością spodziewa się tego po UE. Brytyjczycy jako jedyni w UE chcą zachowania kontroli narodowych granic. Wśród ankietowanych obywateli sześciu państw UE (Wlk. Brytanii, Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii i Hiszpanii) oraz USA i Kanady, Brytyjczycy okazali się również największymi przeciwnikami przyznania imigrantom równego dostępu do świadczeń socjalnych (47 proc. wobec europejskiej średniej 27 proc.). Brytyjczycy jako jedyni przekonani są w większości, iż imigranci w czasie obecnej recesji rugują miejscową siłę roboczą z rynku pracy i wraz z Hiszpanami twierdzą, iż imigranci ciągną płace w dół. Sondaż świadczy o zaściankowości brytyjskiego społeczeństwa, kompleksie życia w oblężonej twierdzy i braku rozeznania w rzeczywistości. Badania rynku pracy wskazują, iż recesja godzi dotkliwiej w imigrantów, niż w tubylczą siłę roboczą i że pracownicy godzą się na obniżkę płac pod presją pracodawców, a nie imigrantów, widząc w utrzymaniu miejsc pracy za cenę niższej płacy mniejsze zło niż zwolnienie. Brytyjczycy mają też nierealne wyobrażenie o tym, ilu imigrantów mieszka w ich kraju. W ankiecie German-Marshall Fund wskazali, iż imigranci stanowią 27 proc. ogółu społeczeństwa, podczas gdy faktycznie jest to 10 proc., z czego w proporcji do czynnej zawodowo siły roboczej ok. 5-6 proc., znacznie mniej niż np. w Niemczech, czy Irlandii, gdzie porównywalny wskaźnik sięga 8 proc. Niechętny stosunek do imigrantów podsyca ksenofobiczna prasa, zwłaszcza tabloidy. "Daily Mail" z 5 grudnia powołując się na niewymienione z nazwy kliniki zdrowia seksualnego napisał, iż "źródłem widocznego ostatnio w Wielkiej Brytanii wzrostu zachorowań na syfilis jest wzmożony kontakt (Brytyjczyków) z obywatelami państw dawnego bloku wschodniego, takimi jak Rosja i Polska, w których ta choroba jest powszechna". Inny tabloid "News of the World" znalazł dane, z których wynika, iż w 2008 r. liczba wjazdów zagranicznych TIR-ów do Wielkiej Brytanii podwoiła się w porównaniu z okresem sprzed 10. lat. Można by się spodziewać, iż wiadomość ta zostanie odczytana jako triumf wolnego handlu. Nic podobnego. "News of the World" jest za wolnorynkową konkurencją, ale nie wtedy, gdy Wlk. Brytania w niej przegrywa. Gazeta sugeruje, że obce TIR-y spychają z dróg brytyjskie, których liczba w tym samym okresie zmniejszyła się z 72 tys. do 48 tys. Co gorsza, ilość towarów przewożonych przez brytyjskie firmy transportu drogowego w ogóle nie wzrosła, a na drogach najbardziej wzrosła liczba TIR-ów z Polski i Irlandii. Brytyjskie media odnotowały ostatnio, iż w ostatnich dwóch latach wzrósł popyt na banknoty o najwyższym nominale 50 funtów. Ich ogólna wartość wzrosła z 7 mld funtów do 9 mld funtów. Zjawisko to tłumaczono tym, iż ludzie przestali wierzyć bankom, których reputacja ucierpiała na skutek finansowego krachu, zaś przy rekordowo niskich stopach procentowych nie opłaca się trzymać pieniędzy na rachunkach depozytowych, a większy sens ma szybka spłata długu i zaoszczędzenie na odsetkach od kredytu. Inny powód wzrostu ilości 50 funtówek przedstawił mądrala w liście do "Financial Times". Jego zdaniem 50 funtówka, to ulubiony nominał polskich budowlańców, którzy wykazują wzmożoną skłonność do jej chomikowania. Stwierdzenie to prowadzi do absurdalnego wniosku, iż polscy pracownicy budowlani obłowili się na recesji, gdy gołym okiem widać, że to właśnie w nich recesja bije najbardziej. Jak mogłoby być inaczej, skoro uderzyła w rynek nieruchomości? Przytoczone tu przykłady ksenofobicznego nastawienia do imigrantów pochodzą ledwie z trzech dni. Jedynym pocieszeniem jest to, że w tym roku prasa nie pisze o rzekomym odławianiu przez Polaków karpia z hodowlanych stawów w Anglii w okresie świąt, ani grillowaniu łabędzi, przed czym kasandrycznie ostrzegała w minionych latach. Innym pocieszeniem może być to, iż Brytyjczycy nie są niechętni Polakom, dlatego iż są Polakami, lecz Polakom, dlatego że Polacy są imigrantami, a niechęć Brytyjczyków do imigrantów przenosi się na niechęć do UE. Brytyjska ksenofobia, choć może bardziej widoczna dla Polaków doświadczających jej na własnej skórze, nie jest bynajmniej niczym wyjątkowym. Z opublikowanych w tych dniach wyników dorocznych badań Instytutu Międzydyscyplinarnych Badań nad Konfliktem i Przemocą Uniwersytetu w Bielafeld wynika, że ksenofobia i homofobia rozpowszechnione są również w innych państwach UE i mają podłoże ekonomiczne. Najmniej skłonni do homofobii są Francuzi i Holendrzy, w Niemczech ogólny poziom utrzymuje się na tym samym poziomie, co w 2002 r., zaś najwyższy poziom nienawiści wobec Żydów, muzułmanów, obcokrajowców i homoseksualistów wystąpił na Węgrzech i w Polsce. Recesja sprzyja nie tylko wzrostowi uprzedzeń narodowościowych, ale osłabia hamulce w dawaniu im wyrazu. "Ten, kto się czuje zagrożony przez imigrantów jest wrogo nastawiony nie tylko do imigrantów, ale bywa także antysemitą, islamofobem, seksitą (kwestionuje równość płci z irracjonalnych przesłanek) i wrogiem gejów" - uważa psycholog społeczny dr Beate Kupper. Jak widać integrują się nie tylko ludzie (patrz wzrost zachorowań na syfilis w Wlk. Brytanii), ale także uprzedzenia. Andrzej Świdlicki