Mówi się, że talent stanowi tylko jeden procent sukcesu. Reszta to pot i łzy. Magdalena Filipczak pracuje co prawda bez wytchnienia od dzieciństwa, ale nie zdarzyło jej się płakać z tego powodu. Muzyka jest jej pasją, a gra na skrzypcach - powołaniem. Tak twierdzi. Jest również sposobem na komunikację z ludźmi. - Dźwięki potrafią wprowadzać w rożne, niesamowite stany emocjonalne. Za ich pomocą potrafię przekazać znacznie więcej niż słowami - mówi Magdalena. Na tle losów emigrantów przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii za chlebem, jej historia brzmi jak bajka. Nie ma w niej zmywaków i rozterek - zostać czy wrócić. Szczęściara? Być może. Podczas rozmowy z nią przekonuję się jednak, że jest osobą, która doskonale wie, czego chce i konsekwentnie dąży do celu. Marzy o karierze solistki. Nie ma planu B. Trudne początki? Gdzie tam! Na palcach jednej ręki policzyć można Polaków, którzy w tak krótkim czasie osiągnęli tak wiele, równocześnie w kraju i poza jego granicami. Tylko w tym roku Magdalena dostała dwa prestiżowe stypendia - "Młodej Polski" Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz fundacji The English-Speaking Union. Pierwsze to największa nagroda finansowa dla młodych twórców nad Wisłą. Kwotę 35 tys. złotych artystka przeznaczy na zakup mistrzowskich skrzypiec z kolekcji Floriana Leonharda. Na razie korzysta z użyczanych jej instrumentów. - Teraz potrzebuję jednego z nich na stałe. Instrument, który planuję kupić kosztuje co prawda 70 tys. funtów, ale będę mogła spłacać tą sumę w ratach - mówi. Stypendium The English-Speaking Union próbowała zdobyć już dwa lata temu. Wówczas nie przeszła nawet przesłuchania, czyli wstępnych eliminacji do głównego konkursu. - Od tego czasu zdobyłam jednak wiele międzynarodowych nagród, a myślę, że komisja konkursowa bardzo bierze pod uwagę CV - mówi. Wygrała między innymi Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. H. Ellera w Tallinie, dwukrotnie zdobyła złoty medal na Międzynarodowym Festiwalu Marlow Concerto Competition w High Wycombe w Anglii oraz dwie nagrody specjalne: Editio Barenreiter Praha i Concerto Grosso za najlepszą interpretację utworu Bachaorazi. Jak twierdzi, największym jak dotąd dokonaniem artystycznym był dla niej jednak ubiegłoroczny występ w londyńskiej Wigmore Hall, słynącej ze swojej niesamowitej akustyki. O koncercie w tej sali marzy każdy wykonawca muzyki klasycznej. Nie każdy jednak okazuje się najlepszym absolwentem Guildhall School of Music and Drama - a tak stało się w przypadku Magdaleny. Koncert w Wigmore Hall był nagrodą za to osiągnięcie. Talentem trzeba zarządzać To właśnie z powodu tej uczelni pojawiła się w Londynie w 2004 roku. A dokładniej z powodu prowadzącego w niej klasę muzyczną prof. Krzysztofa Śmietany. Wybitnego skrzypka poznała jeszcze w Polsce, podczas międzynarodowych kursów muzyki kameralnej w Puławach. - Mamy podobny gust muzyczny, naturalnie więc chciałam kontynuować edukację u niego. Od tego czasu miałam okazję uczyć się u wielu mistrzów, ale prof. Śmietana pozostał moim największym autorytetem. Kiedy poznaliśmy się w Polsce nie miałam pojęcia, że cieszy się tak dobrą sławą poza granicami kraju. Dopiero w Londynie dotarło do mnie, że świat docenił go znacznie bardziej niż ojczyzna - mówi Magdalena. Egzaminy wstępne na uczelnię zdała śpiewająco. Dostała pełne stypendium na czteroletni kurs Bachelor of Music, a teraz również na studia magisterskie. Jest także laureatką wielu londyńskich fundacji stypendialnych, między innymi the Philharmonia Orchestra/Martin Musical Scholarship Fund, the City of London Corporation, the Music Students Hostel Trust. - Dzięki nim mogłam skoncentrować się podczas studiów tylko na graniu - twierdzi. Ale zrobiła znacznie więcej. Korzystając z okazji, zrealizowała również swoją drugą wielką pasję - śpiew operowy. Na egzaminie wykonała polską kolędę. - Rzecz jasna nikt w komisji nie znał polskiego, więc jakoś mi się udało - mówi. Głos szkoliła cztery lata. W przyszłości zamierza zorganizować koncert łączony - jak twierdzi bowiem, skrzypce i śpiew operowy idą w parze. Studiując w Londynie Magdalena zrozumiała też jednak, że żaden sukces nie jest dziełem wyłącznie talentu i szczęścia. - Konkurencja w Londynie jest ogromna. Na mojej uczelni studiują najbardziej utalentowane osoby z całego świata. Większość z nich to stypendyści. Żeby wybić się na tle tak wielu uzdolnionych osób, trzeba konsekwentnie budować swoje CV - zdobywać jak najwięcej stypendiów i wygrywać w międzynarodowych konkursach - mówi. Na czas nauki stała się więc sprawnym managerem własnej kariery. Teraz jednak rozgląda się już za profesjonalnym agentem. - Po studiach chcę przede wszystkim jak najwięcej grać. Agent będzie mi więc równie niezbędny co własne skrzypce - mówi. Świat jest wielki, a ja jestem Polką Pomimo wielu sukcesów na międzynarodowej scenie, Magdalena dba również o kontakty z polonijną publicznością. W ubiegłym roku zorganizowała koncert muzyki kameralnej w polskim kościele na Islington. - W Londynie kościoły służą również za "uduchowione" sale koncertowe, dlatego prawie każda parafia posiada fortepian, ale polska jest wyjątkiem. Dlatego też dochód z koncertu został przeznaczony na zakup fortepianu. Jeszcze cztery takie koncerty i pojawi się w kościele - mówi. A wtedy będzie organizować w nim koncerty muzyków z różnych krajów. Gdy pytam ją, czy miewa czas wolny od grania lub organizowania koncertów wykrzykuje bez namysłu: "oczywiście, że tak!". Ale odpowiedź na pytanie, co wtedy robi, zabiera jej trochę więcej czasu. W końcu mówi, że kocha kino i relaksuje się oglądając filmy. Ulubiony? "Wszystkie poranki świata" . To przepiękna opowieść o... pewnym kompozytorze. Nie mam już złudzeń - życie Magdaleny Filipczak toczy się wokół dźwięków. I nawet nie da się powiedzieć, że za swoje muzyczne sukcesy płaci wysoką cenę. Bo co to za cena, jeśli sięgając do kieszeni człowiek szeroko się uśmiecha? Małgorzata Mrozińska