Przypomniało mi się to zgrabne słówko, kiedy przeczytałem informacje, iż władze spółki Orlen rozważają sprzedaż rafinerii w litewskich Możejkach. Ekonomiczny wywód, iż rafineria nie przynosi spodziewanych dochodów, był nawet sensowny. Tyle że inwestycja na Litwie nie była taką sobie, zwyczajną inwestycją. To była (i daj Boże jest) inwestycja polityczna. Największa firma na Litwie mogła albo wpaść w ręce Rosjan, co dałoby Moskwie zarówno fantastyczny środek nacisku na wszystkie Państwa Bałtyckie, jak wygodne narzędzie do wykończenia Orlenu poprzez dumpingowy eksport benzyny na polski rynek. Zakup rafinerii w Możejkach nie był więc tylko kupieniem firmy, ale również elementem obrony przed łatwą, bo z wewnątrz Unii, agresją ekonomiczną Łukoilu. Na dodatek w wyniku tej transakcji Orlen stał się największym korporacyjnym nabywcą rosyjskiej ropy na świecie. A z wielkim kupcem rozmawia się inaczej niż z małym. Zwłaszcza kiedy ma (a ma) możliwość kupienia ropy z innego źródła niż rosyjskie. Orlen jest właścicielem czeskiego półmonopolu benzynowego o nazwie Unipetrol, rafinerii na Litwie i ma propozycję strategicznego związku z węgierskim MOL. Dokupiwszy terminal naftowy na Łotwie mógłby dość skutecznie siedzieć na większości kurków, którymi Rosjanie eksportują swoją ropę na Zachód. Dla firmy mającej przynosić księgowy dochód to może i kłopot. Ale dla wielkiego, w istocie państwowego koncernu, to gwarancja, że partnerzy z Moskwy dwa razy pomyślą zanim zakręcą kurki. Dla polskiego rządu decyzja o sprzedaży Możejek Rosjanom byłaby politycznym samobójstwem w zakresie polityki wschodniej. Bo politykę prowadzi się dzisiaj za pomocą inwestycji w infrastrukturę a nie poprzez piękne deklaracje. Polska weszła w dwa wielkie projekty infrastrukturalno-polityczne. Jeden to właśnie Możejki. I tylko wyjątkowemu partactwu naszej klasy politycznej możemy zawdzięczać, że za Orlenem nie poszły na Litwę polskie banki i firmy ubezpieczeniowe. Gdyby tak się stało, to Polacy byliby największymi inwestorami i właścicielami połowy Litwy. Z olbrzymimi wpływami w życiu politycznym sąsiedniego państwa. Drugi z wielkich projektów to Euro 2012. W oczywisty sposób Europa zafundowała nam test: tyle pyskujecie o konieczności rozszerzenia Unii na Ukrainę, to pokażcie, że jesteście w stanie być liderem europejskiego projektu w tym kraju. No i pokazaliśmy, kopiąc Ukraińców po kostkach i ciesząc się, że jeśli im nie wyjdzie, to my sami zorganizujemy mistrzostwa. Gigantyczna klapa, jaką jest dla Polski wypadnięcie Lwowa z grupy miast-gospodarzy mistrzostw, zdaje się nie obeszło nikogo. I jak tu nie struchleć. Dodam, że mam świadomość, iż litewski rząd gra znaczonymi kartami nie chcąc pozwolić Orlenowi na budowę rurociągu z Kłajpedy do Możejek, i że rzuca nam kłody pod nogi. Wiem, że współpraca z ukraińskim oligarchami w organizacji Euro 2012 to nie jest kaszka z mlekiem. Ale styk biznesu i polityki nie może być wyłącznie domeną różnych biur antyłapówkowych. Bez tego styku polityka będzie tylko jałowym kłapaniem szczęką. I doskonale to rozumieją Rosjanie, którzy korzystając z kryzysu kupują co się da i gdzie się da. No, oczywiście poza naszymi stoczniami, bo od ich zakupu można dostać wyłącznie kataru. Jerzy Marek Nowakowski