Ot mieszanina niekompetencji, nieodpowiedzialności i złej woli wszystkich uczestników tej awantury ( w tym polskich). W efekcie powinien podać się do dymisji szef prezydenckiej ochrony i może szef BOR lub któryś z kancelistów prezydenta i koniec. Tymczasem w naszych mediach była to neverending story, służąca do ośmieszania politycznych przeciwników. W tym samym czasie działy się rzeczy rzeczywiście ważne. Od globalnego kryzysu gospodarczego poczynając, po decyzje dotyczące obsady stanowisk rządowych w Ameryce. I co najmniej jedna wiadomość z tego drugiego koszyka powinna nas zaniepokoić. Otóż Barrack Obama chce pozostawić na stanowisku jednego członka gabinetu Busha, Roberta Gatesa, sekretarza obrony. Tymczasem z przecieków dotyczących negocjacji na temat tarczy antyrakietowej wiadomo, że właśnie Pentagon kierowany przez Gatesa był najtwardszym przeciwnikiem zainstalowania w Polsce systemów obronnych Patriot. Oraz, że zasadniczym powodem takiej postawy była chęć "nie drażnienia" Rosji. Pozostanie Gatesa na stanowisku jest więc sygnałem wskazującym na to, że miękkość amerykańskiego resortu obrony wobec Moskwy może się jeszcze pogłębić. A to nie wróży dobrze ani Gruzji i Ukrainie, ani Polsce, zabiegającej o to, by granice NATO i Unii Europejskiej odsunąć na wschód od naszych granic. Warto w tym miejscu powtórzyć frazę z filmów gangsterskich: "to nic osobistego, to po prostu biznes". Bo wbrew przekonaniu wielu komentatorów oraz części polityków walka o członkostwo Gruzji czy Ukrainy nie jest jakimś polskim zobowiązaniem moralnym, ani tym bardziej elementem wojny w Rosją. Chodzi o to samo, o co chodziło Niemcom, kiedy popierali wejście Polski do NATO. Lepiej być w środku Sojuszu niż na jego obrzeżach. Tak samo jak lepiej być w środku Unii Europejskiej, zarabiając na tranzycie do Kijowa czy Kiszyniowa, niż na granicy. A skoro o granicy mowa? Moi współpracownicy ostatnio kilka razy podróżowali samochodem do Lwowa. I twierdzą, że sytuacja na granicy polsko-ukraińskiej po prostu urąga przyzwoitości. Bardziej z winy polskiej niż ukraińskiej. Chyba zapominamy o tym, że przekonywanie Ukraińców do tego, by weszli do struktur Zachodu, nie odbywa się wyłącznie na poziomie prezydentów i premierów. Jeżeli usłyszymy z Kijowa : "a idźcie do diabła, jak nas nie chcecie, to nam bliżej do Moskwy", to część zasług będziemy mogli przypisać naszym służbom granicznym ( zarówno straży, jak i celnikom). Zamiast być forpocztą Zachodu, nasze granice są elementem świata postsowieckiego chamstwa i bałaganu. W każdym razie istotą naszej polityki nie jest to, czy prezydent Kaczyński mógł czy nie mógł pojechać w nocy na pogranicze gruzińsko osetyjskich stref wpływów, tylko to, czy uda nam się uciec od roli marchii pogranicznej Zachodu do roli normalnego, nudnego państwa środka Europy. I wypadałoby, aby zrozumieli to zacietrzewieni publicyści, tropiący a to wilcze zęby, a to szaleństwa kaczyzmu. Bo w istocie nie strzelają do kaczek (czy to Lecha, czy Donalda), ale we własną stopę. Jerzy Marek Nowakowski