Spustoszone przez wybuch epidemii koronawirusa miasto, którego nazwa pojawia się w co drugiej dyskusji, która toczy się na świecie od początku 2020. Środek dnia. Mężczyzna w średnim wieku wspina się po rynnie po to, by włamać się do opuszczonego apartamentu na trzecim piętrze. Ale to nie jest zwykły włamywacz. 43 - letni Lǎo Māo ("Stary Kot") wchodzi do pustego mieszkania po to, by dokarmić dwa koty uwięzione tam już od kilkunastu dni. Właściciele, młoda para, wybrali się na trzydniową wycieczkę z okazji Nowego Roku, która okazała się kilkutygodniowym oczekiwaniem. Dowiedzieli się o tym, że grupa ludzi pomaga głodującym zwierzętom, które zostały w Wuhan, więc zdobyli kontakt do mężczyzny ukrywającego się pod pseudonimem Stary Kot. Po kilku dniach Lǎo Māo dzwoni i informuje, że ich pupile żyją. Zdążył. 23 stycznia władze podjęły decyzję o zamknięciu Wuhan do odwołania. Oznacza to, że nikt nie może stamtąd wyjechać ani tam wjechać. Burmistrz Wuhan stwierdził w swoim oświadczeniu, że około pięciu milionów mieszkańców miasta opuściło je, by świętować Chiński Nowy Rok, a teraz przebywa poza nim. Według Lǎo Māo daje to jakieś 50 tysięcy zwierząt uwięzionych w opuszczonych domach. - Dotychczas udało nam się uratować około tysiąca - pisze na profilu w mediach społecznościowych. On i jego przyjaciele, którzy pomagają zwierzętom, nie ujawniają swoich prawdziwych imion i nazwisk, bo nie chcą, aby ich rodziny wiedziały, że kręcą się po zakażonym mieście zamiast siedzieć w domu. Część ludzi boi się także, że zwierzęta roznoszą groźnego koronawirusa. Jak podaje "New York Post" w miasteczku Suichang władze zakomunikowały, aby trzymać psy i koty w domu. Jeśli pojawią się na ulicy, zostaną uśpione. Jednak pozbawione pomocy ludzi takich, jak Stary Kot i jego ekipa, zwierzęta skazane są na pewną śmierć. Mężczyzna stwierdził na swoim profilu w serwisie Weibo, że około 5 tysięcy stworzeń w Wuhan może umrzeć z głodu w najbliższych dniach. Nie załamuje jednak rąk. - Nasze telefony praktycznie nie przestają dzwonić. Prawie w ogóle nie śpimy. Na szczęście dołącza do nas coraz więcej osób i działamy dalej - relacjonuje. Nie wszyscy bohaterowie noszą peleryny.