Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. Był absolwentem poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i "Gazetą Poznańską". Ostatni raz Ziętarę widziano 1 września 1992 r. Rano wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji "Gazety Poznańskiej". W 1999 r. został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono. Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował w piątek proces Mirosława R., ps. "Ryba", i Dariusza L., ps. "Lala", oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Według ustaleń prokuratury oskarżeni, podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które miały dokonać jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. Oskarżeni nie przyznają się do winy. Co zeznał Leszek J. W toku postępowania śledczy ustalili, że oskarżeni działali wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. 60-letni obecnie Mirosław R. i 50-letni Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara. W piątek sąd przesłuchał m.in. Leszka J. Mężczyzna przeprowadzał remont na jednej z posesji należącej do twórcy Elektromisu Mariusza Ś. w Puszczykowie. Jak mówił, jesienią 2016 roku w trakcie remontu nieruchomości, pracownicy znaleźli na murze napis. Miał on zawierać nazwisko "Ziętara", "Kapela", a także cyfry. "Byłem odpowiedzialny za przeprowadzenie remontu, układaliśmy kostkę i utwardzaliśmy powierzchnię. O ile dobrze pamiętam, na napisie było tam nazwisko 'Kapela' i podane jakieś cyfry. Było to dziwne, bo napis był po wewnętrznej stronie muru, zatem nie był to zwykły akt wandalizmu, bo ktoś musiał wejść na posesję. Przebywałem na tej nieruchomości kilka miesięcy, zanim ten napis został znaleziony. Napis był za altaną kamienną, dlatego nie było go widać. Dopiero kiedy pracownicy zaczęli sprzątać, to ujawnili ten napis. Wyglądał na świeży, nawet ktoś jakby próbował zatrzeć go ziemią, żeby go postarzyć. To był czarny napis, wykonany jakby pędzlem. Był dość dłuży, miał ok. metra długości" - mówił Leszek J. Tajemnicze napisy Jak dodał J., słowo "Kapela" skojarzył z nazwiskiem Romana K., który pracował w ochronie w Elektromisie. Świadek zaznaczył, że o znalezieniu napisu poinformował telefonicznie swojego przełożonego. "Trudno mi powiedzieć, jaka była reakcja Krystiana Cz., bo rozmawialiśmy przez telefon. Kazał mi zrobić zdjęcie tego napisu. Potem przyjechało trzech albo czterech policjantów z Krakowa to oglądać" - podkreślił. Zeznania składał w piątek także Mikołaj Ś., syn twórcy Elektromisu Mariusza Ś. Mężczyzna mówił, że po ujawnieniu napisu na murze pomagał oskarżonemu Mirosławowi R. w ustaleniu co mogą oznaczać napisy znalezione w Puszczykowie. "Widziałem tylko zdjęcie tego napisu. To był mój dom, tam się wychowywałem do ósmego roku życia. Dom został sprzedany, a następnie ok. trzy, cztery lata temu odkupiony. Z tego co mi wiadomo, tego napisu już tam nie ma. Mój ojciec Mariusz Ś. prosił mnie, bo widział ten napis, żebym zobaczył w internecie, co to może oznaczać. Mój ojciec zawsze powtarzał, że 'dzieci lepiej ogarniają internet'. Z tego co pamiętam, tam było sześć nic nieznaczących znaków, podzielonych przerwą na murzę. I następnie sprawdzałem, co oznacza pierwszy 'zestaw' cyfr, a następnie drugi. Szukałem w wyszukiwarkach internetowych i sprawdzałem w grafice Google, co to może oznaczać" - powiedział. Dodał, że jego zdaniem "pierwsze wyniki nie miały znaczenia; pojawiały się cement, cegły, materiały do komputera". "Po przeszukaniu na drugiej lub trzeciej stronie zobaczyłem zdjęcie. Pan R., który siedział przy mnie zwrócił, uwagę na to zdjęcie, ja też, bo było jedyne tego typu zdjęciu. Po wejściu na tę stronę okazało się, że jest to tzw. stary agregator zdjęć, mam na myśli stary system w tworzeniu stron internetowych" - dodał. "Osoba na tym zdjęciu była koło motocykla, trzymała kask w ręce. Po powiększeniu tego zdjęcia pan R. stwierdził, że jest to osoba podobna do Jarosława Ziętary. Zdjęcie nie było w super jakości, widać było, że było starsze, wyglądało na zeskanowane" - podkreślił. "Następnie pan R. poprosił mnie, żebym sprawdził, czy jest więcej takich podobnych zdjęć. Ale takich już nie było. Zaważyłem jednak, że była tam osoba starsza, w wieku ok. 40-50 lat i pokazałem tę osobę R., kto to może być. Była to osoba podobna do pana Ziętary. I następnie pan R. poprosił mnie, żebym zrobił album zdjęć z tą osobą i wysłałem mu to w folderze" - zaznaczył świadek. Dodał, że kiedy próbował ustalić, gdzie mogło zostać to zdjęcie zrobione, okazało, że zdjęcie było robione w Australii. "Lepiej się tą sprawą nie zajmować" Sąd przesłuchał w piątek także Hannę K., wdowę po zmarłym w 1993 roku Romanie K. ps. "Kapela". Były mistrz Polski w judo, policjant i ochroniarz Elektromisu według prokuratury był zamieszany w porwanie Ziętary. Mężczyzna miał popełnić samobójstwo w mieszkaniu kochanki. W mediach pojawiały się jednak informacje, że samobójstwo Romana K. zostało upozorowane. Prokuratura nie znalazła dowodów na potwierdzenie tych hipotez. W poprzednich zeznaniach, odczytanych w piątek przez sąd, kobieta podkreśliła, że jej zdaniem śmierć jej męża nie była przypadkowa. "Nie wiem, kto zabił mojego męża, ale jestem przekonana, że zginął w sposób zbrodniczy. On nie popełniłby samobójstwa" - zaznaczyła. Dodała, że w jej opinii "Mirosław R. może stać za pozbawieniem życia mojego męża". "Pamiętam, że jak jeszcze byłam w szpitalu przy Romku, to Mirosław R. cały czas chodził nerwowo, patrzył przez szybę. Nikt nigdy nie powiedział mi nic więcej o śmierci Romka" - mówiła. Dodała, że szwagier zabiegał o wznowienie śledztwa, ale miał usłyszeć, że "lepiej się tą sprawą nie zajmować, jeśli jemu i jego rodzinie nie ma się stać nic złego". Zeznania składała także m.in. Anna W., żona Wojciecha W., ochroniarza w Elektromisie, który kilka lat po zniknięciu dziennikarza zginął w wypadku samochodowym. Sąd przesłuchał także matkę Dariusza L., Janinę. Mężczyzna pracował w Elektromisie, później zginął w wypadku samochodowym. Według śledczych, Dariusz L. ps. "Lewy" wiedział, co się stało z Ziętarą.