- Musimy przyznać, że byliśmy zdecydowanie zbyt naiwni wobec Rosji i zbudowaliśmy nasze założenia dotyczące działań Rosji na błędnych ideach. Powinniśmy byli uważniej słuchać naszych przyjaciół z krajów bałtyckich i Polski, którzy żyli pod władzą sowiecką - mówiła we wtorek 13 września w Parlamencie Europejskim premier Finlandii Sanna Marin. Bez względu na szczerość tych słów, w którą akurat wierzę, ostatnimi czasy - gdy nikt nie może mieć już wątpliwości do czego zdolna jest Rosja - stały się dosyć modne. Mogliśmy słuchać, ostrzegali nas, Putin jednak nie ma w sobie duszy demokraty, może faktycznie Nord Stream to nie projekt biznesowy, tylko broń stworzona do szantażu energetycznego? W podobnym duchu dzień później, podczas orędzia o stanie Unii wypowiadała się szefowa Komisji Europejskiej. - Nauczka, którą wyciągniemy z tej wojny: powinniśmy byli słuchać tych, którzy znają Putina, mieli z nim do czynienia w przeszłości. (...) Naszych przyjaciół w Ukrainie, Mołdawii, Gruzji, opozycjonistów z Białorusi. Powinniśmy byli posłuchać głosów podnoszonych wewnątrz naszej Unii: w Polsce, w państwach bałtyckich oraz w państwach Europy Środkowo-Wschodniej - stwierdziła Ursula von der Leyen dodając, że "w państwach tych podejmowano stosowne działania". Jakie? - Nasi przyjaciele w państwach bałtyckich ciężką pracą dążyli do tego, aby uniezależnić się od Rosji. Inwestowali w energię ze źródeł odnawialnych, w terminale odbiorcze LNG oraz w rurociągi międzysystemowe. To wiele kosztuje. Jednak zależność od rosyjskich paliw kopalnych kosztuje o wiele więcej - usłyszeliśmy w Strasburgu. Transformacja energetyczna "na pół gwizdka" Optymista powie, że lepiej późno, niż wcale. Realista dopyta jednak, co z tej nauczki, o której mówią władze Wspólnoty Europejskiej, wynika? W jaki sposób Unia chce naprawić błędy, które doprowadziły do uzależnienia części swojej gospodarki od tanich surowców energetycznych z Rosji, i to w momencie, gdy Putin anektował Krym oraz część wschodnich terytoriów Ukrainy? Niestety odnoszę wrażenie, że nadal za mało. Owszem, von der Leyen dużą szczęść swojego przemówienia poświęciła potrzebie transformacji energetycznej, działania wspólnotowego, konieczności przeorientowania się na odnawialne źródła energii oraz zmniejszania zapotrzebowania na energię w godzinach szczytu, ale zbrakło kluczowych elementów, które pokazałyby, że doszło do prawdziwej reorientacji priorytetów Unii. Choć w godzinnym orędziu wielokrotnie usłyszeliśmy o farmach wiatrowych, pomyśle na stworzenie Europejskiego Banku Wodoru, zielonej transformacji i tak dalej, ani razu nie padło słowo "atom". Przewodnicząca Komisji Europejskiej nie wspomniała również o systemie handlu emisjami CO2, który dawno wymknął się spod kontroli, stając się obiektem spekulacji finansowej wielkich funduszy inwestycyjnych - tym samym sztucznie zawyżając ceny energii w państwa opartych na węglu, czyli m.in. w Polsce. Nie pojmuję w jaki sposób można wyciągać wnioski, nie przyznając na głos, że odejście od energii jądrowej - zwłaszcza w Niemczech - okazało się krótkowzroczne i szkodliwe dla całej Europy. "Europa w jej najlepszym wydaniu" Trudno zrozumieć również moralny tryumfalizm przebrzmiewający w orędziu. Ubrana w żółty żakiet i niebieską bluzkę ze wstążką w barwach Ukrainy, von der Leyen zwracała się do obecnej na sali Ołeny Zełenskiej tak, jak gdyby Unia Europejska samodzielnie ruszyła na pomoc Kijowowi. "Od tej chwili Europejczycy nie cofnęli się ani nie zawahali. Od tej chwili cała nasza Unia stanęła na wysokości zadania. Przywróciliśmy Europie jej wewnętrzną siłę" - usłyszeliśmy. - Kiedy miliony Ukraińców przekroczyły granice, zobaczyliśmy Europę w jej najlepszym wydaniu - stwierdziła szefowa KE, ale nie dodała już, że ta solidarność nie działała wszędzie, różny był jej wymiar i tam, gdzie najbardziej brakowało funduszy, były one dozowane nad wyraz skromnie. Polska otrzymała około 140 mln euro na pomoc liczącej w szczytowym momencie 4 mln Ukraińców fali uchodźców, Niemcy do tej pory nie wywiązali się z obietnic dostawy zadeklarowanego sprzętu wojskowego, a gdyby nie Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Polska - ta wojna zapewne dawno by się już skończyła. Wiem, że takie przemówienia nie są idealnym momentem do głębokiej autorefleksji, co raczej sposobem na pokazanie siły Wspólnoty, ale trudno nie odnieść wrażenia, że niesamowita wręcz proukraińskość unijnych dygnitarzy działa jak próba zagłuszenia własnych sumień. Tymczasem Unia, aby mogła się rozwijać, przyjmować nowych członków, być konkurencyjna na rynku globalnym - musi nie tylko przyznać przed samą sobą, że była wobec Rosji naiwna, ale również uznać, że źródło tej naiwności leżało w bardzo pragmatycznym założeniu, że dopóki biznes się zgadza, możemy przymknąć oczy na resztę. To przede wszystkim uwaga w stronę Berlina. Od tego, czy ta transformacja się uda, zależy przyszłość Europy. W Polsce powinniśmy trzymać kciuki i zrobić wszystko, aby była ona wspólna. Marcin Makowski, Interia