Ks. Twardowski dla jednych był przede wszystkim kapłanem, mówiącym wytrwale (choć niestandardowo) o istocie wiary i sensie życia. Dla innych był wielkim poetą, który przez proste i zwykłe słowa tłumaczył złożoną rzeczywistość. Dlatego każdemu, kto sięgał po kolejne tomy "księżej" poezji, mogło się wydawać, że najlepszym sposobem na życie jest patrzeć na świat oczami dziecka - prosto i z poczuciem humoru. Choć często mówił o sprawach najważniejszych, takich jak wiara, życie, śmierć czy miłość, potrafił zachwycić prostym i zrozumiałym przekazem. Dobrą "wprawką" do poetyckich poczynań były dla Niego zapewne niedzielne kazania wygłaszane do dzieci w warszawskim kościele Sióstr Wizytek. Jego wrażliwość miała i tę sympatyczną cechę, że ks. Twardowski, trafiając często w serce ludzkich rozterek, potrafił zachować dystans do siebie i siły słowa, jakie wygłaszał. Dlatego strofy jego pozornej kapitulacji przed wielkimi wyzwaniami (także tymi duchowymi) mówiły więcej niż niejeden uczony traktat teologiczny czy naukowa rozprawa. W moim ulubionym wierszu ks. Jana, zaczynającym się od słów "Nie przyszedłem Pana nawracać", zawsze uderzało mnie w sumie dość banalne stwierdzenie, że zamiast mądrych kazań czy pozy "nadętego z dumy indora" albo wiercenia dziury w brzuchu uczonymi pytaniami, czy - w ostateczności - "wlewania do ucha łyżeczką świętej teologii" więcej można zyskać odwołując się do postawy ufnego dziecka, nawet jeśli jest się księdzem. Siła i optymizm zawarty w poezji ks. Jana wynikał także z jego życiowej drogi, która jeszcze przed wojną zaprowadziła go w mury Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie studiował polonistykę. Kiedy trzeba było założyć na ramię karabin, Jan Twardowski porzucił służbę słowu na rzecz wkroczenia na barykady powstańczej Warszawy. Do słowa, ale w nieco innym już wymiarze, wrócił już po wojnie, kiedy wewnętrzny głos Boga nakazał mu zamianę powołania poety (na szczęście tylko na jakiś czas) na powołanie kapłańskie. Z czasem łączył z wielkim pożytkiem obie funkcje, "katechizując" poniekąd polską poezję w czasach, kiedy tematyka religijna zawężona była jedynie do niedzielnych kazań, a przykład ks. Twardowskiego każdemu z duchownych nakazywał zwracać większą uwagę na rolę słowa w przekazie religijnym. Kiedy dotarła do mnie wiadomość o odejściu tego nie tylko Wielkiego Poety, ale i Człowieka ogromnej i autentycznej wiary, przypomniałem sobie strofy z wiersza "Spieszmy się kochać ludzi"... Choć ludzie wielkiego serca zawsze odchodzą za szybko, to po ks. Twardowskim nie zostaną na szczęście "tylko buty i telefon głuchy", ale i wiersze, do których warto wracać. I nawet jeśli jest prawdą, że nie ma ludzi niezastąpionych, to z pewnością świat po śmierci ks. Twardowskiego jest dużo smutniejszy. Ks. Kazimierz Sowa