Czwartek, godz. 11. W prokuraturze w Katowicach zjawia się mężczyzna w towarzystwie adwokata. Ma ze sobą szczoteczkę do zębów i pidżamę. Wszyscy go znają, bo to kolega z pracy - prokurator Mirosław P. z Gliwic. W tym samym czasie w Warszawie rozpoczyna się posiedzenie sądu dyscyplinarnego w sprawie uchylenia chroniącego go immunitetu. P. wie, że sprawa jest przesądzona i usłyszy zarzuty. Jest podejrzewany o korupcję. Spodziewa się też, że w tej sytuacji w piątek nad ranem zostanie zatrzymany przez służby specjalne. P. czeka na przesłuchanie osiem godzin. Na krześle, na korytarzu. Zaczyna zeznawać o 19, po siedmiu godzinach przesłuchań, o drugiej nad ranem zostaje zakuty w kajdanki. Prokuratura składa w sądzie dyscyplinarnym wniosek o zgodę na tymczasowe aresztowanie. Powód? Obawa matactwa i groźba wysokiej kary. Kim jest prokurator P.? Sześć lat temu pośrednio przyczynił się do zdymisjonowania ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego. Jak się dowiaduje "GW", prokuratura podejrzewa prokuratora P., że razem z jednym z oficerów śląskiego CBŚ brał łapówki od członków mafii paliwowej. W sumie 105 tys. zł. W zamian miał sprawdzić, czy policja interesuje się mafiosami paliwowymi i ostrzec ich o planowanych przeszukaniach firmy. Dlaczego sam przyszedł do prokuratury? - Mirek miał świadomość, że w czwartek po południu, najpóźniej w piątek o świcie, zostanie zatrzymany w czasie pokazowej akcji, a prokuratura triumfalnie ogłosi, że rozbija kolejny układ. Wolał przyjść sam - mówią prokuratorzy "GW".