"Najdroższa mamo, kiedy będziesz słuchać tej taśmy, mnie już wśród żywych nie będzie, ponieważ stało się to, czego najbardziej się obawiałem, kiedy zawsze mówiłem, że prędzej czy później, jeśli tak będzie postępować, do tego dojdzie. Dziewiątego zeszła z tego świata wraz z dziećmi, a ja dzisiaj, to jest w niedzielę. Gdy będziesz słuchała tej taśmy, mnie już na świecie nie będzie, bo tylko jedna może być kara za to co się stało. Nie opłakujcie mnie, bo nie ma sensu. Takich jak ja się nie opłakuje. Oni leżą gdzieś na cmentarzu, tukej gdzie Janusz, ale gdzie, to tylko ja wiem i Pan Bóg. Cóż więcej mogę powiedzieć... Stało się, bo stać się musiało. Mamo, te samochody są dla Grzesia, łachy też, weźcie co uważacie, ino mieszkanie ostowcie Mietkowi, bo mnie już nic nie potrzeba. I tak, jak żech wom godoł, nie chca żadnego pogrzebu, nie chca żadnych kujwa pochówków. Tak macie zrobić, żeby było dobrze. No...". Tych słów nagranych na taśmie magnetofonowej funkcjonariusze Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Chorzowie z pewnością długo nie zapomną. - Gdy odsłuchiwaliśmy nagranie, w sąsiednim pokoju na tapczanie, w kałuży skrzepłej krwi leżały zwłoki Ryszarda Wolanego. Jak ustaliliśmy, denat podciął sobie gardło żyletką, ale przedtem najprawdopodobniej zamordował żonę i czwórkę dzieci. Mówię najprawdopodobniej, bo nie mamy na to stuprocentowych dowodów - wyjaśnia podinspektor Tadeusz Chycki. Zabił albo nie zabił... Sprawa śmierci Wolanego i tajemniczego zniknięcia jego rodziny wciąż spędza sen z oczu chorzowskich policjantów. Nie daje również spokoju miejscowym prokuratorom. 21-letnią Barbarę i jej czworo dzieci - Arkadiusza, Ilonę, Sebastiana i Angelikę w wieku od 5 do 2 lat po raz ostatni widziano żywych 31 stycznia 1994 roku. Dziewięć dni później Ryszard Wolany powiedział swej siostrze, że Basia z dziećmi wyjeżdża za granicę. Ponoć miał po nich przyjechać jakiś zamożny mężczyzna, pracujący w Niemczech. - To mógł być ojciec pierwszego dziecka Barbary W. i taką hipotezę również przyjęliśmy - opowiada podinspektor Chycki. - Jednak po dokładnym sprawdzeniu mieszkania Wolanych wydała się ona mało prawdopodobna. W szafach zostały bowiem wszystkie zimowe ubrania zaginionych, a wtedy luty był chłodny i śnieżny. Czy w taki razie Barbara Wolany i jej czwórka dzieci rzeczywiście zostali zamordowani? Ryszarda Wolanego widziano ostatni raz 10 lutego 1994 roku w Ośrodku Pomocy Społecznej w Chorzowie, gdzie pobierał zasiłek. Obsługującej go pracownicy powiedział, że ma zamiar wyjechać do Zwardonia. Kilka godzin później Wolany rozmawiał ze spotkanym kolegą. Był pijany i mówił, że udusił żonę i dzieci, a potem pogrzebał na cmentarzu. Złożył też krótką wizytę matce. - Barbary ani dzieci już nie ujrzysz - oznajmił krótko i wyszedł. Zanim zatrzasnął za sobą drzwi mieszkania przy ul. Katowickiej 75 zaczepił jeszcze sąsiadkę z piętra. Wydukał, że otruł rodzinę gazem i żeby zaświeciła Barbarze świeczkę. Jednak nikt nie uwierzył w to, co mówił, nikt nie zapytał o konkrety. Cztery dni później zwłoki Ryszarda Wolanego odkryły jego siostra i matka w asyście policyjnego patrolu. Mężczyzna z łopatą W toku czynności sprawdzających udało się ustalić tylko tyle, że Wolany od pewnego czasu często wspominał o zamiarze zamordowania rodziny. Do swoich kolegów z pracy i znajomych mówił krótko: "zabiłem żonę", albo "zaczadziłem całą rodzinę i spaliłem mieszkanie". Stwierdzono również, że denat 9 lutego był w biurze PZU i zmienił swoją polisę ubezpieczeniową, upoważniając matkę do pobrania pieniędzy. Jej też dedykował pożegnalne słowa utrwalone na magnetofonowej taśmie. Wynikało to z treści listu jaki skreślił tuż przed zgonem - "kochana mamo, wystarczy tylko włączyć magnetofon." Specjalna grupa śledczo-dochodzeniowa przyjęła ostatecznie za najbardziej prawdopodobną wersję, że Wolany rzeczywiście zamordował żonę i dzieci. Zrobił to podczas ich snu. Nie wykluczone, że wcześniej podał im jakieś środki. Kiedy zamordował? Być może tak jak powiedział, czyli 9 lutego. Potem pił na umór. Świadczą o tym liczne butelki po tanich winach jakie ujawniono w mieszkaniu. Sporadycznie też wychodził z domu. W tym czasie spotykał kolegów, rodzinę, załatwiał formalności w OSP i PZU i... wywoził zwłoki na cmentarz. Zabrało mu to co najmniej dwa następne dni, gdyż jednorazowo nie byłby w stanie przenieść pięciu ciał ważących w sumie ponad 150 kg. - Jeszcze w lutym jeden z miejscowych kloszardów zgłosił nam kradzież swojego solidnego wózka do transportu złomu. Powiązaliśmy te fakty. Wolany musiał najpierw przygotować dół na cmentarzu przy ul. Drzymały, a potem systematycznie zwozić tam ciała. Zrobiliśmy eksperyment, który dowiódł, że w godzinach od 2 do 4 w nocy w okolicy nie ma żywego ducha. Można więc przemknąć cichaczem - mówi podinspektor Chycki. Policyjną hipotezę uprawdopodobniła jedna z pacjentek pobliskiego szpitala sąsiadującego z cmentarzem. Twierdziła, że 12 lutego w późnych godzinach wieczornych, wyglądając z okna na piętrze widziała podejrzanie zachowującego się mężczyznę niosącego łopatę. Nie wykluczone, że był nim Wolany. Piszczele i czaszki 15 lutego grupa śledczo-dochodzeniowa wraz z prokuratorem przybyła na cmentarz przy ul. Drzymały. Policjanci tyralierą przeszli przez nekropolię w poszukiwaniu śladów dzikiego pochówku. Szczególną uwagę zwracano na mogiły mężczyzn noszących imię Janusz. Niczego jednak nie znaleziono. - Wtedy zaczęliśmy podejrzewać, że ciała są pogrzebane w którejś ze świeżych mogił, albo nawet w kilku na raz. Wolany nie musiał wcale głęboko kopać. Wystarczyło, że odsypał kilkanaście łopat. Od powierzchni ziemi do wieka spoczywającej w grobie trumny jest około metra głębokości. Załóżmy, że rozkopał dwie świeże mogiły. Tyle mu wystarczyło - argumentuje podinspektor. W takiej sytuacji śledczy wpadli na pomysł, by sprawdzić wszystkie świeże groby. Naliczyli ich ponad czterdzieści. Na to jednak musieli mieć zgodę miejscowego proboszcza. Dyskusja na plebani trwała kilka godzin. W końcu przyjechał prowadzący sprawę prokurator Raczak. Nie pomogło. Proboszcz postawił na swoim. - To święte miejsce i nie pozwolę zakłócać wiecznego spoczynku zmarłym! Chorzowscy policjanci spędzili w komendzie kilka nieprzespanych nocy zastanawiając się co robić dalej i wtedy ktoś wpadł na pomysł, by zdobyć kamerę termowizyjną. Zamówiono ją w jednym z gliwickich przedsiębiorstw. Gdy specjaliści ze sprzętem byli już na miejscu okazało się, że urządzenie nie nadaje się do pracy na cmentarzu, gdyż wokół pochowanych jest setki zwłok i badanie nie przyniesie oczekiwanego rezultatu. Z pomysłu więc zrezygnowano. Ostatnią deską ratunku okazali się jasnowidze i psychotronicy. - Pierwszy zupełnie zamieszał nam w głowach. Twierdził, że zbyt późno przybył, bo dusze krążą nad grobem czterdzieści dni i teraz nie jest już w stanie nawiązać z nimi kontaktu. Inny opowiadał nam o zbiorniku wodnym, trzeci widział wielkie rury. Ten ostatni argumentował dość przekonywująco. A to co narysował, żywcem przypominało plac budowy pobliskiej "średnicówki". Komendant zarządził mobilizacje i znów setki naszych ludzi przeczesywało teren. Bez skutku. Od tej pory każda znaleziona czaszka, każdy fragment ludzkiego szkieletu wykopany z ziemi stawiają nas na nogi. - Kiedyś stróż z Wesołego Miasteczka wygrzebał jakiś piszczel. Wszczął alarm. Zbiegli się ludzie. Wszyscy myśleli, że Wolanych znaleźli. My też mieliśmy małą nadzieje, ale medyczna ekspertyza brzmiała. "kość mężczyzny, wiek około 25-30 lat". I znowu nic - rozkłada ręce w bezradnym geście komendant Chycki. Sąsiedzi rodziny Wolanych mają tragedię sprzed sześciu lat żywo w pamięci. - Ona nie była aniołem - mówi starsza kobiecina z parteru. - Za skok tuż po drugim ślubie dostała wyrok razem z tamtym chłopem. Ale nie siedziała. Raz po raz ruszała w Polskę i wracała po tygodniu. Ryszard się dzieciakami opiekował i dlatego nigdy głodne ani brudne nie chodziły. Raz dostał ataku szału i zabrano go w nocy do szpitala. Od tego czasu się zaczęło. Niekiedy opowiadał, że wszystkich w chałupie pozabija. Myśmy na to mówiły: Co ty chcesz zrobić, przecież policja cię złapie. A on za każdym razem odpowiadał: Nie zdąży... Kajetan Berezowski PRZECZYTAJ INNE HISTORIE: Historie krwią spisane Pani zabiła pana Humor z prokuratorskiej teki Zagadkowa śmierć Opowieści z piekła rodem