Kogoś, kto był choć raz na Slope Point, może zdziwić nie tylko nietypowa budowa tamtejszych drzew, ale sama ich obecność. Wiatry wiejące od strony oceanu są bowiem tak silne, że dorośli ludzie i zwierzęta mają czasem problem z tym, żeby równo stać. Każda roślina o wysokości wyższej niż kilka centymetrów jest natychmiast łamana albo wyrywana przez gwałtowne podmuchy. A te są tam codziennością. Wszystko przez to, że do Slope Point docierają bardzo surowe prądy powietrza znad Antarktydy. Pomiędzy krainą wiecznego lodu, a południową wyspą Nowej Zelandii nie ma żadnej przeszkody. Wiatr potrafi przebyć prawie 3,5 tys. kilometrów, aby uderzyć z pełną mocą w zielone zbocza Slope Point. Jednak historia zna przypadki, kiedy człowiek poradził sobie i z takim czymś. Choćby nieintencjonalnie. Setki lat temu okoliczni pasterze, którzy wypędzali owce w tamtym rejonie, zasadzili kilka drzew, aby dać swoim zwierzętom choć minimalną osłonę przed wiejącym 24 godziny na dobę silnym wiatrem. Drzewa co prawda urosły, ale nie przypominają w niczym roślin znanych powszechnie - większość z nich jest dziwacznie powykrzywiana, jakby zostały położone w jakiś magiczny sposób, a ich korony wyglądają jak rozwiane włosy. Siła podmuchów to jedno. Do niecodziennego kształtu drzew przyczynił się fakt, iż arktyczne wiatry wieją tam dosłownie cały dzień i całą noc - Nie chodzi nawet o to, że może cię przewrócić, choć oczywiście może - mówią mieszkańcy o specyfice Slope Point. - Najgorsze jest to, że wieje bez przerwy i męczy jak ból zęba, który początkowo można zignorować, ale po jakimś czasie staje się nieznośny. Pasterze sadzący drzewa nigdy nie spodziewali się, że rośliny wyrosną w pozycji na wpół leżącej i staną się atrakcją turystyczną. Ich obecni potomkowie nie są nawet z tego faktu specjalnie zadowoleni - upiorne, powyginane pnie i konary napawają ich raczej obawą niż ciekawością, a ich owce nie mają gdzie schować się przed wiatrem, jeśli osłonięte miejsce zajęte jest przez turystów robiących sobie zdjęcia.