Nagle okazało się, że SLD jest za tym, by wybory wygrał ten kandydat, który uzyska zwykłą większość głosów i to już w pierwszej turze. W praktyce oznacza to, że ktoś z 15-procewntowym poparciem mógłby zostać prezydentem np. Krakowa czy Warszawy, nawet wtedy, gdy będzie miał tylko 1 proc. głosów więcej niż drugi kandydat. Zmiana frontu zaniepokoiła opozycję. - Takie wybory będą karykaturą demokracji, a nie rzeczywistym wyborem rządzących naszymi miastami i miasteczkami - uważa Paweł Piskorski z Platformy Obywatelskiej. Jego zdaniem Sojusz wystraszył się nagłego spadku popularności - przy zwykłej większości dużo łatwiej będzie w pierwszej i jedynej turze wynieść na stanowisko człowieka z niskim czy też ze średnim poparciem. Lider PO Maciej Płażyński już zapowiedział, że Platforma Obywatelska nie poprze projektu ordynacji samorządowej, w którym wójt, burmistrz i prezydent miasta byłby wybierany w jednej turze, zwykłą większością głosów. Platforma proponuje, żeby wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast byli wybierani ponad połową głosów. Jeśli żaden kandydat nie uzyska takiej większości, musiałaby się odbyć druga tura wyborów. Startowaliby w niej dwaj kandydaci, którzy uzyskali największą liczbę głosów - tłumaczył Waldy Dzikowski (PO). Donald Tusk przypomniał, że takie rozwiązanie ma zastosowanie w wyborach na prezydenta państwa. Według niego, w czasie prac w Sejmie udało się uzyskać projekt ordynacji samorządowej "bliski optymalnemu".