Pytanie o to, czy zmieniać premiera, postawili sobie chyba już wszyscy politycy SLD. Problem jednak w tym, że tylko to, co odpowie na nie Leszek Miller będzie miało decydujące znaczenie. W SLD niewielu jest bowiem odważnych, którzy podnoszą otwarty bunt przeciwko premierowi. - Jak jest trudna sytuacja podejmuje się radykalne kroki, nie tylko w rządzie, ale w firmie i w życiu również - mówi jedna z "odważnych" Barbara Blida. Minister spraw wewnętrznych Krzysztof Janik jest bardziej ostrożny, ale wydaje się, że to czasowa ostrożność: - Jeszcze bym go nie przekreślał. (...) Zobaczymy do kiedy. Na razie wygrajmy referendum, potem będziemy się martwić. Inni jednak są zmartwieni już teraz. Marszałek Sejmu Marek Borowski mówi, że nie wystarczy powiedzieć "a" i zmienić szefa rządu i klubu, ale trzeba powiedzieć "b", tzn. kto ma być przewodniczącym partii, kto ma być premierem. Niecierpliwość marszałka nie dziwi, bo niektórzy działacze wymieniają właśnie jego jako następcę Millera. Większe szanse na giełdzie nazwisk daje się jednak Danucie Huebner, Dariuszowi Rossatiemu czy Józefowi Oleksemu. Każda z tych kandydatur ma jednak jakąś słabość: albo za małe poparcie w SLD, albo zbyt bliskie związki z prezydentem. Tak naprawdę wydaje się, że jedyną kandydaturą, która byłaby w stanie spełnić marzenia o fachowcu i zostałaby przyjęta przez partyjne gremium, jest obecny minister gospodarki Jerzy Hausner.