27 maja 2021 na terenie szkoły w okolicy miasteczka Kamloops w Kanadzie, znaleziono ciała 215 dzieci pochodzących z rdzennych społeczności. Wydarzenie to było początkiem trwającego do dziś zamieszania dotyczącego systemowych działań, mających na celu asymilację kulturową przedstawicieli endemicznych plemion. Jej głównym założeniem było zabieranie dzieci, pochodzących z indiańskich rodzin i umieszczanie ich w specjalnych placówkach, w dużej mierze prowadzonych przez Kościół Katolicki, gdzie miały być przystosowywane do życia z białymi ludźmi. Dzieci te nazywa się "Skradzionymi Pokoleniami". Najczęściej już nigdy nie widziały swoich rodziców, zabraniano im mówić w ojczystym języku, znęcano się nad nimi psychicznie, zmuszano je do ciężkich prac fizycznych, stosowano kary cielesne, a niektórzy z wychowanków byli gwałceni i głodzeni. W efekcie część uczniów zmarła przed osiągnięciem dorosłości. Jak twierdzi Rosanne Casimir, przedstawicielka Rządu Pierwszych Narodów (Tk’emlúps te Secwépemc), reprezentującego część z plemion indiańskich, żyjących obecnie na terenach Kanady: "choć nie był on udokumentowany, proceder ten znany był wszystkim od lat". Rzeczywiście, po zamknięciu ostatniej placówki w latach 70. XX wieku, powstało mnóstwo raportów i publikacji na ten temat na podstawie świadectw "ocalonych" (jak chociażby "Out of the Depths" Isabelle Knockwood czy polskie "27 śmierci Toby’ego Obeda" Joanny Gierak-Onoszko). W 2009 powołano nawet specjalną komisję Prawdy i Pojednania. Ale dopiero makabryczne znalezisko nieopodal Kamploos unaoczniło Kanadyjczykom skalę problemu. Podczas gdy w kraju Klonowego Liścia przekopuje się setki tysięcy kilometrów kwadratowych ziemi, odnajdując kolejne bezimienne groby, na drugim końcu świata dała o sobie znać grupa ludzi, która od lat zmaga się z podobnymi doświadczeniami. Organizacja Australians Together działa na rzecz poszerzania społecznej świadomości oraz zadośćuczynienia osobom pokrzywdzonym przez politykę asymilacyjną rządu Australii. Wydarzenia z Kanady sprawiły, że przypomniano sobie o dzieciach z tamtej części świata. I ostatecznie zdecydowano wypłacić im rekompensaty. - Agenci podjeżdżali i zabierali dzieci po prostu spod domu - mówi w wywiadzie dla "Yahoo! Travel" Deanne Kenyon z Pudakul Aboriginal Cultural Tours. - Tak stało się z moim dziadkiem. To właśnie w Australii ukuto hasło "Skradzione Pokolenia". Po raz pierwszy użył go w 1981 badacz Peter Read. "Oto jedna z typowych historii, które przydarzyły się wielu rodzinom" - pisze w raporcie "The Stolen Generations. The removal of Aboriginal children in New South Wales 1883 to 1969". "Około roku 1950, małżeństwo z siedmiorgiem dzieci odwiedza inspektor z Aborigines Protection Board (urząd ds. "ochrony" Aborygenów - przyp. red.). Rodzina dobrze wie, że prawdopodobnie będzie musiała walczyć o prawo do tego, by zostać razem. Czego nie wiedzą, to fakt, że ich nazwiska są już na liście urzędnika, ponieważ ich styl życia nie pokrywa się z wizją narzuconą przez rząd. Nie muszą wiedzieć, jak ona wygląda (...). Nie mają także pojęcia o tym, że w odległych Cootamundra i Kempsey pracownicy obozów zostali już powiadomieni o tym, przy przyszykowali siedem wolnych łóżek". Dalej Read pisze o tym, że dzieci trafiają do szpitala pod pretekstem badań, ale nigdy już nie wracają do swoich rodzin. Któregoś dnia podjeżdża autobus, którym odjeżdżają do zamkniętych szkół na "odaborygenizowanie". W praktyce oznacza to albo kilkunastoletnią męczarnię w zamkniętym ośrodku, albo oddanie dzieci białym rodzinom. Symbolem takich praktyk stała się fotografia wykonana w 1934 roku. Na wycinku z gazety, gdzie widnieje zdjęcie kilku dziewczynek podpisanych jako "półkrwi" i "ćwierćkrwi", ktoś dopisał: "Podoba mi się ta dziewczynka na środku, ale jeśli ktoś już ją wziął, to którakolwiek inna też może być, byleby była silna". "Nikt nie informuje rodziców, nikt macha na pożegnanie, nikt nie odprowadza ich na ostatni pociąg. Matka doznaje szoku, z którego nigdy nie wychodzi. Ojciec pogrąża się w alkoholizmie" - można przeczytać w publikacji badacza. Jedno z siedmiorga dzieci umiera, ale nikt nie wie, jak i kiedy dokładnie. Dwójka wychodzi ponoć za białych, tak przynajmniej stanowią zapiski urzędowe. O czwartym zaginął słuch po tym, jak w wieku 7 lat zostało adoptowane przez białą rodzinę. O piątym w ogóle nie ma żadnych informacji. Ostatnia dwójka, chłopak i dziewczyna, wróciła do domu w wieku 20 lat. On już wtedy z problemem alkoholowym. Oboje nie nadają się do funkcjonowania w społeczeństwie. Mają koszmary, piją, uprawiają hazard, zdarzają się im zachowania agresywne, nie potrafią kontrolować swoich emocji, przez co ich dorosłe życie stało się udręką. Kończąc wstęp do swojej publikacji Read pyta jeszcze: "Dlaczego było to takie potrzebne, aby pozbawić tysiące rodzin ich dzieci i próbować zamienić je w białych ludzi?". Niektórzy do dziś szukają odpowiedzi. Szacuje się, że pomiędzy rokiem 1910 a 1969 (choć według niektórych proceder ten zaczął się wcześniej i trwał dłużej) od 50 do 200 tys. dzieci Aborygenów i mieszkańców Wysp Torresa zostało odebranych rodzicom w ramach asymilacji. Rozbieżność szacunków to efekt niedbałej dokumentacji, która nie daje jasnego obrazu skali procederu. Kolor skóry nie miał znaczenia na pierwszym etapie. Dopiero potem dzielono dzieci pod tym kątem. Te o jaśniejszym odcieniu skóry najczęściej trafiały do białych rodzin europejskiego pochodzenia, cała reszta do internatów. "Najlepsze" były maluchy przed 3. rokiem życia, które jeszcze nie nauczyły się mówić w języku rodziców. Nie trzeba było bowiem oduczać ich ojczystej mowy. W internatach próbowano wpoić im niechęć do własnej kultury, sprawić, by czuły wstyd z powodu swojego pochodzenia i tradycji, a nauczyły się żyć w duchu chrześcijańskiej cywilizacji, ramię w ramię z białym człowiekiem i Kościołem. Według informacji podanych na stronie Australians Together, w internatach panowały głód i zimno. Podopiecznym szkół wmawiano, że ich rodzice umarli albo porzucili je lata temu i nie mają żadnej rodziny. Wiele dzieci doświadczyło przemocy fizycznej i psychicznej, nad niektórymi znęcano się, także w wymiarze seksualnym, co doprowadziło do głębokiej traumy w wieku dorosłym. Na stronie Australians Together, na końcu opisu historii polityki asymilacji, widnieje pytanie: "Dlaczego dzisiaj to nadal takie ważne?". W ramach odpowiedzi przedstawiciele organizacji przytaczają wyniki raportu fundacji Healing Foundation z 2020 roku, zgodnie z którym zdecydowana większość tych, którzy przetrwali asymilację, borykają się z wieloma problemami. Od wykluczenia społecznego, przez zaburzenia psychiczne i uzależnienia, po utratę własnej tożsamości etnicznej. Chociaż ostatnią placówkę zamknięto w latach 70. ubiegłego stulecia, dopiero lata 90. przynoszą dyskusję na ten temat. W 1997 powstaje rządowy raport "Bringing Them Home". Autorzy twierdzą, iż w ramach Skradzionych Pokoleń około 100 tys. dzieci zostało oddzielonych od rodzin. Sugerują także, że prezydent Australii powinien przeprosić za politykę swojego państwa latach poprzednich. Urzędujący wtedy John Howard odmówił. Zrobił to dopiero Kevin Rudd w 2008. Słowo "przepraszam" było zdaniem osób działających wokół Skradzionych Pokoleń istotnym, ale dopiero pierwszym krokiem. Następne lata przyniosły walkę o uznanie krzywd rdzennej ludności i odszkodowania. 5 sierpnia 2021 rząd Australii przyznał w ramach zadośćuczynienia odszkodowania o łącznej kwocie 280 mln australijskich dolarów.