Szefowa sejmowej speckomisji Elżbieta Radziszewska zapewnia, że w tle dymisji szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego gen. Janusza Noska nie ma służb rosyjskich. "Rzeczpospolita" podała, że dwa lata temu, po katastrofie smoleńskiej, Nosek podpisał umowę o współpracy z Federalną Służbą Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Według "Rz" generał miał nie poinformować o jej podpisaniu ministrów obrony narodowej i spraw wewnętrznych. Z nieoficjalnych informacji gazety wynika, że FSB mogła dzięki współpracy prowadzić szerokie i nie do końca kontrolowane działania w Polsce. Siemoniak w czwartek nie chciał wprost odpowiedzieć, czy taka umowa jest, czy jej nie ma, zasłaniając się tajemnicą. - Te informacje mają odpowiednie klauzule zachowania tajemnicy, w związku z tym nie mogą być przedmiotem publicznego roztrząsania. Chcę powiedzieć, że te sprawy są uregulowane w ustawie. Jest tam mowa, w jaki sposób nasze służby specjalne podejmują współpracę i za czyją zgodą, więc mogę powiedzieć, że ta sprawa była przedmiotem rozmowy w komisji służb specjalnych i to jest właściwe gremium do tego typu sytuacji - wyjaśnił w "Sygnałach dnia" Siemoniak, pytany o doniesienia "Rz". Zauważył też, że spekulacje medialne nie służą spokojnej pracy służb. - Tego rodzaju informacje są przedstawiane komisji parlamentarnej do spraw służb specjalnych. Te informacje mają odpowiednie klauzule zachowania tajemnicy, w związku z tym nie mogą być przedmiotem publicznego roztrząsania - dodał. W piątek sejmowa speckomisja pozytywnie zaopiniowała wniosek premiera Donalda Tuska o odwołanie Noska z funkcji szefa SKW. Wniosek o odwołanie generała złożył szef MON. - To mogę odpowiedzieć, że nie - mówiła w czwartek w TVN24 Radziszewska, pytana, czy w tle dymisji gen. Noska są służby rosyjskie. Według mediów odwołanie Noska może mieć związek z konfliktem między nim a wiceministrem gen. Waldemarem Skrzypczakiem. 19 września Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo z zawiadomienia SKW ws. "podejrzenia przyjęcia korzyści majątkowej przez osobę pełniącą funkcję publiczną". Media podały (wtedy śledztwo wyszło na jaw), że chodzi właśnie o Skrzypczaka. Zgodnie z kodeksem karnym, kto w związku z pełnieniem funkcji publicznej przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.