Polskie siatkarki od mocnego uderzenia wejdą w nowy rok. Już 7 stycznia w holenderskim Apeldoorn "Biało-Czerwone" rozpoczną walkę o igrzyska olimpijskie. Będzie do dla nich ostatnia szansa na zdobycie biletów do Tokio. Zadanie bardzo trudne do wykonania. Podopieczne Jacka Nawrockiego w grupie zagrają z gospodyniami Holenderkami, Bułgarią i Azerbejdżanem. W drugiej grupie rywalizować będą Turcja, Belgia, Niemcy i Chorwacja. Awans uzyska tylko triumfator turnieju. Robert Kopeć, Interia: Panie trenerze, czy po ogłoszeniu szerokiej kadry przez Jacka Nawrockiego, na turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich, konflikt w reprezentacji został zażegnany? Jerzy Matlak (były trener reprezentacji Polski): Trudno powiedzieć, bo nie jestem wróżką. Trener jeździł do zawodniczek. Nie wiem, czy on je o coś prosił, czy coś im kazał, czy sobie coś wyjaśniali. To wszystko jest okryte dużą tajemnicą. Nikt na ten temat się nie odzywa. Wszyscy nabrali wody w usta: związek, zawodniczki i sztab szkoleniowy w postaci trenera. Możemy tylko zgadywać, co się stało, a nie stało się nic takiego, o czym moglibyśmy normalnie rozmawiać. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że delikatnie mówiąc, dzieją się rzeczy nieprzyjemne. - Wszyscy mają swoje opinie, ale nikt nic nie wie. Takie rzeczy się nigdy nie zdarzały, a jak już, to były to jednostkowe przypadki. Nie było takiej zgranej akcji. Trzy zawodniczki z tej kadry nie zostały powołane. Można się tylko domyślać, że to może były prowodyrki całego zamieszania. Nie wiem, czy słusznego, czy nie. Ale ktoś to musiał zacząć. Coś musiało iskrzyć na linii sztab szkoleniowy - zawodniczki. I one po prostu postanowiły rozwiązać to po swojemu. Nie chce mi się aż wierzyć, że człowiek, który pracuje z nimi po kilka godzin dziennie i wiele dni w roku, nie chce z nimi rozmawiać. Może to one nie chcą z nim rozmawiać? Zwłaszcza, że słychać było w ostatnim okresie, że jest znakomita atmosfera, że dobrze grają. Było takie parcie na sukces. Żadnych zagrożeń - mimo że na przykład nie udało się zakwalifikować na mistrzostwa świata. I nagle coś takiego wybuchnęło i wydostało się na zewnątrz. W dalszym ciągu jest to dla mnie zagadka. Czy pan w swojej bogatej karierze trenerskiej spotkał się z taką sytuacją? Z konfliktem na taką skalę? - Wiadomo, że różne rzeczy się dzieją. Od początku mojej pracy w roli selekcjonera miałem rzucane kłody pod nogi, ale ze strony części zarządu związku, a nie zawodniczek. Bez przerwy miałem polowanie na czarownice. Nie udało się od razu mnie "szczycić", jak to się mówi, bo zdobyliśmy brązowy medal mistrzostw Europy. Zakwalifikowaliśmy się także na mistrzostwa świata, gdzie zajęliśmy dziewiąte miejsce. Były różne nieporozumienia, ale jednostkowe. Teraz nikt nie chce puścić pary z ust. Jak chcą się bawić w zasłony dymne, to trudno. Zobaczymy, jak to się skończy po wynikach. Życzę temu zespołowi jak najlepiej, żeby rozegrał ten zbliżający się turniej na dobrym poziomie. O awans na igrzyska będzie bardzo trudno, bo grupę mamy ciężką. Jeśli Polki wygrają, to też nie będzie to znaczyło, że sprawę udało się załagodzić. Tylko po prostu dorosły do tego, żeby bez względu na okoliczności walczyć o realizację celu. Jak nie było wyników, to "odstrzeliwało się" trenera, a nie zawodniczki. A tutaj jest odwrotnie. - Takie rzeczy nie powinny się dziać, a jak już się stało, to powinno to być otwarte, a nie zamiatane pod dywan. Nikt się nie odważy wyjaśnić sprawy od A do Z, żeby to miało ręce i nogi. Być może konflikt został zażegnany, ale nie wiadomo na jakich zasadach. W szerokiej kadrze nie ma trzech zawodniczek: Martyny Grajber, Katarzyny Zaroślińskiej-Król i Pauliny Maj-Erwardt. Czy pana zdaniem zadecydowały tylko względy sportowe? - Z tego, co widać w lidze, to one grają dobrze. To są takie dziewczyny, które mają charakter i potrafią powiedzieć to, co myślą i może to spowodowało, że ich nie ma w tej kadrze. Katarzynę Zaroślińską i Paulinę Maj to akurat dobrze znam, bo miałem przyjemność z nimi pracować. Biorąc to wszystko pod uwagę, czy w Apeldoorn mamy szanse? - Szanse są zawsze. Były przecież takie sytuacje, że dziewczyny grały lepiej, niż się wszystkim wydawało. Zakładając, że Holandia będzie w normalnej formie, a gra przecież u siebie - jest też Turcja wicemistrz Europy - nie łudźmy się, że jesteśmy faworytem. Tak jak mówiłem wcześniej, szanse ma się zawsze, ale najlepiej jak w drużynie wszystko dobrze funkcjonuje. Jak jedna będzie stała za drugą i będą się wspierały w trudnych momentach, czego im oczywiście życzę, to może się ten turniej skończyć dobrze. Rozmawiał Robert Kopeć