Trudno sobie wyobrazić demokrację bez wolności słowa. Ale, znając fantazję dziennikarzy i polityków, trudno też wyobrazić sobie wolność słowa bez ograniczeń. Inaczej stać się ona może wygodnym frazesem usprawiedliwiającym oszczerstwa. Sprawa jest bardzo delikatna. Obiektywnego kryterium tego, co w tej materii dopuszczalne, listy słów zakazanych czy zestawienia niedopuszczalnych oskarżeń nie sposób przecież wyznaczyć. O tym, jakie te kryteria będą w praktyce, decydują w demokratycznym państwie wyroki, które zapadają w największych i najgłośniejszych procesach dotyczących granic wypowiedzi politycznej i dziennikarskiej. Prezydent kontra "Życie" W 1997 r. w artykule "Wakacje z agentem" "Życie" napisało, że trzy lata wcześniej Aleksander Kwaśniewski, jeszcze jako polityk SLD, spędził wakacje w ośrodku "Rybitwa" w Cetniewie, gdzie przebywał też oficer wywiadu ZSRR i Rosji, Władimir Ałganow. Artykuł sugerował, że Kwaśniewski kontaktował się z agentem lub akceptował próby kontaktu z jego strony. Kwaśniewski pozwał gazetę do sądu. Był to pierwszy w Polsce proces cywilny wytoczony prasie przez urzędującego prezydenta. Po kilku latach procesowania 13 września tego roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że autorzy artykułu "Wakacje z agentem" nierzetelnie zbierali i wykorzystali informacje oraz że forma i wymowa artykułu doprowadziła do naruszenia dóbr osobistych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Według sądu, nierzetelność autorów artykułu polegała m.in. na oparciu się na subiektywnej opinii jednego świadka. Wygląda jednak na to, że to ciągle nie koniec sprawy. Redaktor naczelny "Życia" Tomasz Wołek ani autorzy artykułu nie mają zamiaru przepraszać prezydenta i zapowiadają kasację do Sądu Najwyższego. Zobacz też: "Kwaśniewski wygrał z 'Życiem'" Wałęsa i Wachowski przeciw Kaczyńskiemu Tempa nabierają również procesy wytoczone Lechowi Kaczyńskiemu przez byłego prezydenta RP i jego ministra. 16 września Sąd Najwyższy oddalił kasację Kaczyńskiego w przegranej przez niego wcześniej już w dwóch instancjach sprawie cywilnej i nakazał mu ostatecznie przeproszenie Lecha Wałęsy i Mieczysława Wachowskiego za swoje mocne słowa. Kaczyński zapowiedział już jednak, że nie przeprosi Wachowskiego i odwoła się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że kilka dni po wyroku Sądu Najwyższego poinformowano, iż Mieczysław Wachowski został oskarżony o złożenie fałszywych zeznań przed prokuraturą w Piasecznie. Ta sama prokuratura sprawdza też, czy Wachowski nie dopuścił się również przestępstwa płatnej protekcji. Ale to tylko część problemów prezydenta stolicy w związku z tą sprawą. Niezależnie od procesu cywilnego, 20 września przed Sądem Rejonowym w Warszawie rozpoczął się proces karny, w którym Wałęsa i Wachowski chcą uznania Kaczyńskiego winnym zniesławienia. W tym wypadku przegrana Kaczyńskiego oznaczałaby dla niego utratę fotela prezydenta stolicy. Zobacz też: "Kaczyński ma przeprosić" Sprawa Andrzeja Marka Na wiosnę głośno zrobiło się o polickim dziennikarzu, Andrzeju Marku. Marek publikował na początku 2001 r. w lokalnych "Wieściach Polickich" artykuły, w których pisał m.in., że naczelnik wydziału promocji Urzędu Gminy w Policach Piotr Misiło prowadzi prywatną agencję reklamową. Krytycznie opisywał promocyjną działalność naczelnika, sugerując, że promuje on głównie siebie. Urzędnik wytoczył dziennikarzowi proces, który wygrał, a sąd skazał Marka na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu. Warunkiem zawieszenia było przeproszenie Misiły. Ponieważ dziennikarz odmówił, sąd odwiesił wykonanie kary. W środowisku zawrzało. Dziennikarze uznali cała sprawę za zamach na wolność słowa. Przed Sejmem urządzono niezwykły happening, podczas którego znani żurnaliści pozwalali się zamykać w klatce dla wyrażenia swojego sprzeciwu. - Wyrok ten nie jest adekwatny do popełnionej winy, a my jesteśmy tu, żeby pokazać jedność zawodową środowiska dziennikarzy - mówili. W końcu wykonanie kary odroczono Markowi na pół roku ze względu na stan zdrowia jego żony. W międzyczasie sprawa przycichła. Kiedy 24 września skończył się termin odroczenia, pisano o tym już mniejszą czcionką i nie urządzano happennigów. Być może najzagorzalsi obrońcy Marka przeczytali sobie w końcu zaskarżone artykuły. Albo wzięli pod uwagę, że ma on iść do więzienia nie bezpośrednio za swoje słowa, ale za niezastosowanie się do wyroku sądu. Prokurator generalny podjął na razie na wniosek obrony decyzję o kolejnym odroczeniu kary, tym razem do czasu zakończenia procedury ułaskawienia. Jeszcze wiosną dziennikarz mówił, że interesuje go tylko uniewinnienie. Zobacz też: "Dziennikarz na razie wolny" Urban "żartobliwie" o papieżu We wrześniu zaczęła się jeszcze jedna sprawa, która może być istotna dla wyznaczenia granic wolności słowa w wypowiedzi dziennikarskiej. 23 września przed Sądem Okręgowym w Warszawie zaczął się proces redaktora naczelnego "Nie", Jerzego Urbana, który odpowiada za znieważenie papieża swoim felietonem "Obwoźne sado-maso", w którym nazywa on Jana Pawła II m. in. "gasnącym starcem" i "sędziwy bożkiem". Urban przekonuje, że jego celem nie było obrażanie papieża. Odnosząc się do swego tekstu, redaktor naczelny "Nie" uznał go za felieton "satyryczny, o tonacji żartobliwej i ciepłej, na temat osoby biorącej udział w telewizyjnych widowiskach wbrew predyspozycjom wynikającym z wieku i stanu zdrowia". Dodał też, że opisywał tylko "obraz jawnie widoczny - starość, chorobę, niezrozumiałą dykcję" i nie dostrzega w tym elementów poniżenia. Ostateczny wyrok w procesie Urbana nie zostanie jednak raczej szybko ogłoszony, bo - jak pokazały sprawy "Życia" czy Kaczyńskiego - nikt się nie kwapi do przepraszania za swoje słowa, a procedury odwoławcze mogą się ciągnąć latami. Zobacz też: "Urban obraził papieża?" Przegrana "grupy trzymającej władzę" W przytoczonych sprawach wygrywały strony pozywające dziennikarzy czy przeciwników politycznych za przekroczenie dopuszczalnych granic wolności słowa. Ale są też dobre wiadomości dla obrońców swobody wypowiedzi. Pod warunkiem, że wypowiedź nie opiera się na przypuszczeniach i domniemaniach. Wczoraj Sąd Okręgowy w Krakowie oddalił powództwo Aleksandry Jakubowskiej i Włodzimierza Czarzastego przeciwko redaktorowi "Rzeczpospolitej", Januszowi Majcherkowi, który w swoim artykule "Prawie wszystko jasne" napisał, że Włodzimierz Czarzasty i Aleksandra Jakubowska działali w zmowie i w porozumieniu z Robertem Kwiatkowskim w celu wprowadzenia kontrowersyjnych zmian w ustawie o rtv. Sąd uznał, że Majcherek nie przekroczył granic rzetelnej wypowiedzi dziennikarskiej, ponieważ formułował swoje sądy na podstawie dostępnych materiałów w tej sprawie. Zobacz też: "Świat wolności słowa" Sąd nad wolnością słowa - Polityk musi się liczyć z tym, że będzie surowiej oceniany, ostrzej krytykowany niz zwykły obywatel - powiedział w rozmowie z INTERIA.PL redaktor Majcherek. I dodać należy, że dotyczy to ocen formułowanych zarówno przez media, jak i przez przeciwników politycznych. Zaś nad tym, żeby "surowiej oceniany" nie znaczyło pomawiany, mają w demokratycznym państwie czuwać sądy. I nie należy - jak to było w przypadku sprawy Andrzeja Marka - zapominać o tym, że osiągnięciem demokracji jest nie tylko wolność słowa, ale i niepodważalność wyroków niezawisłych sądów.