W środowe popołudnie UEFA ogłosiła listę arbitrów, którzy wcielać się będą w rolę rozjemców w finałach Euro 2020. Niespodziewanie nie znalazł się w tym gronie Szymon Marciniak, obecny podczas Euro 2016 i mundialu w Rosji przed trzema laty. O możliwych przyczynach takiego stanu rzeczy rozmawiamy z Ryszardem Wójcikiem, byłym sędzią międzynarodowym, prowadzącym mecze m.in. podczas francuskich mistrzostw świata w 1998 roku. Łukasz Żurek, Interia: Lista arbitrów zaproszonych na finały Euro 2020 budzi pana zaskoczenie? Ryszard Wójcik: - UEFA zrzesza obecnie więcej niż 50 federacji. Wiadomo, że nie wszystkie mogą być reprezentowane w mistrzostwach Europy. Matematyka zadziała w taki, a nie inny sposób. Widać uznano, że są lepsi sędziowie niż ci, których mamy obecnie w Polsce. Marciniak był obecny na dwóch poprzednich turniejach rangi mistrzowskiej. Obniżył nagle poziom? - Mam na ten temat swoje zdanie. Szymon cały czas stoi przed dylematem - prowadzić najważniejsze mecze w Europie i na świecie czy dobrze na sędziowaniu zarabiać. Od kilku lat w hierarchii jego celów chyba jednak ten drugi jest trochę ważniejszy. Nie znam sędziów z najlepszych lig w Europie, którzy jeździliby systematycznie w inne strefy klimatyczne, na kilkadziesiąt godzin, żeby poprowadzić jeden mecz. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Co w tym niestosownego? - Myślę, że w jakiś sposób przekłada się to na psychikę arbitra. Mówi się, że piłkarze mogą w ciągu roku zaliczyć 40-60 meczów. W przypadku sędziów to dużo trudniejsze, bo ich wysiłek fizyczny jest wcale nie mniejszy, a psychiczny - zdecydowanie większy. Do tego nad komfortem piłkarzy czuwa sztab kilkudziesięciu osób - zawodnicy są transferowani dedykowanymi samolotami, na miejscu wszystko czeka przygotowane, a sędziowie muszą to robić bardzo często we własnym zakresie. Mówimy o arbitrach zawodowych. - Dążenie do dużej liczby sędziowanych meczów jest błędne. To zresztą pochodna sytuacji, którą myśmy stworzyli w Polsce. Mamy grupę kilku osób, które w Ekstraklasie sędziują praktycznie wszystko. Od czasu do czasu, jeśli jakiegoś arbitra akurat zabraknie, wpuszcza się do tego towarzystwa kogoś innego. Tylko po to, żeby sobie poglądowo posmakował Ekstraklasy. Taki model - sędziowania non stop wszystkiego - skutkuje potem tym, że w pewnym momencie dochodzi do meczu, który ocenia ktoś z UEFA. I ta ocena spowodowała, że nie mamy dzisiaj swojego przedstawiciela w finałach Euro 2020. Widać ktoś miał bardzo silne argumenty, by tak się stało. Akurat Marciniak uchodzi w powszechnym odbiorze za profesjonalistę, który prowadzi swoją sędziowską karierę modelowo. - Przeanalizowałem kiedyś jego trzy tygodnie. Tam nie było dnia na wypoczynek, nie było dnia na refleksję i dystans. Sędziowie, którzy nie mają chwili oddechu podczas długiego sezonu, po prostu wypalają się psychicznie i fizycznie. Kiedy sam sędziowałem, nie wyobrażałem sobie takiej sytuacji, że w środku tygodnia prowadzę spotkanie w Lidze Mistrzów, a w piątek czy sobotę jadę na mecz ligowy w Polsce. Psychika nie jest w stanie tego opanować. Ten element dekoncentracji, odejścia, przekłada się później na mecze najważniejsze. Uważa pan, że komuś w UEFA nie spodobały się regularne wyprawy polskiego arbitra do Arabii Saudyjskiej? - W tej sprawie finalnie decydowały pewnie detale. Być może był jakiś mecz, w którym Szymon popełnił błąd i uznano, że to był zbyt duży błąd. A może nie realizował takiej polityki sędziowania, jaka teraz jest w Europie oczekiwana. Temu oczekiwaniu można sprostać tylko wtedy, kiedy ma się otwartą i wypoczętą głowę. Jeżeli celem numer jeden jest sędziowanie najważniejszych imprez świata, to trzeba zrezygnować z celów pośrednich. Gdyby te wyjazdy na Półwysep Arabski odbywały się raz czy dwa razy w roku, to co innego. Ale kiedy jest ich kilkanaście w okresie regularnych rozgrywek ligowych, to trudno to nazwać inaczej niż tylko chałturą. Ma to swój walor turystyczny, tyle że na pewno nie podnosi poziomu sędziowania. Rozmawiał Łukasz Żurek Euro 2020 - zobacz terminarz gier grupowych