Starszym sympatykom piłki nie trzeba go przedstawiać. Młodsi mogą nie pamiętać, że cztery sezony z rzędu świętował mistrzostwo Polski z Górnikiem Zabrze. A na mundialu zagrał trzy spotkana od pierwszej minuty. Dzisiaj może uchodzić za postać z cienia. Ale kiedy tylko się z niego wyłania, zawsze budzi żywe emocje, wywołuje kontrowersje, nierzadko konflikty. W Polsce ma wielu przyjaciół. Dla swojej filozofii futbolu nigdy jednak nie znalazł zrozumienia. Dlaczego? Łukasz Żurek, Interia: Niełatwo pana namierzyć w tej Szwajcarii. Który to kanton? Nadal Solura? Ryszard Komornicki: - Nie, już nie. Od paru lat Lucerna. Wyżej trochę położona, dzięki temu więcej widzę. Szkoda trochę tamtego poprzedniego mieszkania - w pięknym miejscu, w wiosce z widokiem na Alpy. Ale żona chciała bliżej miasta. Wybraliśmy Sursee, też niewielka miejscowość, 10-tysięczna. Fajne miejsce, mamy jezioro po drugiej stronie ulicy. Prawie centrum Szwajcarii - teraz wszędzie mam tak samo blisko i tak samo daleko. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Co ciekawego działo się u pana po ostatnim wyjeździe z Polski? Niedługo minie rok. - Wróciłem do domu, chodziłem na spacery, nigdzie się nie spieszyłem. Któregoś dnia zauważyłem, że zaczynam się trochę nudzić i akurat zadzwonił kolega, Jeff Saibene. Kiedyś grałem z nim w Aarau, potem był moim asystentem w sztabie szkoleniowym. I pyta mnie: "Słuchaj, nie chciałbyś mi pomóc w Kaiserslautern? Będę tam trenerem". Pomyślałem sobie, że nie jestem typem asystenta. Nie za bardzo mi ta rola odpowiadała. Ale z drugiej strony - niemiecka piłka. Zawsze miałem o niej dobre zdanie. Spakowałem się i pojechałem. Trzeci front, ale za to rozpoznawalna marka. - Tylko że ludzie nie mają tam cierpliwości. Cały czas żyją przeszłością - Fritz Walter, Otto Rehhagel, mistrzostwo Niemiec. Nie chcą pamiętać, że grają w trzeciej lidze. Jeff bardzo to przeżywał. Za mocno się tym wszystkim przejmował. Musiał tabletki nasenne brać. Ja sypiałem dobrze. Robiło się gorzej dopiero wtedy, jak się budziłem. Ciężko było ten zespół poukładać. Dużo zawodników z niby-nazwiskami i z niby-umiejętnościami. Na treningu wyglądało to dobrze, ale już w meczu nie najlepiej. Problemy z presją. A co z tymi "bez" nazwisk? - Często prowadziłem treningi wyrównawcze w małych grupach. Dziwili się, że ja jeszcze tyle potrafię. Patrzyli na mnie i zastanawiali się, co to za dziadek tutaj przyszedł. A okazało się, że dziadek im pokazywał rzeczy, których się nie spodziewali. Mieli przede mną duży respekt. Ale nie pojechałem tam, żeby się popisywać. Po prostu pomagałem Jeffowi. Jak długo tam zabawiliście? - Pojechaliśmy w październiku, a z końcem stycznia zostaliśmy zwolnieni. To znaczy podziękowali Jeffowi, ale od razu powiedziałem, że odchodzę z nim. Byłoby nielojalnie z mojej strony, gdybym chciał dalej pracować. Szkoda, bo podobało mi się tam. Zaangażowanie i intensywność pracy piłkarzy nie do porównania z tą, którą widziałem w GKS-ie Tychy. Czasem wydawało mi się nawet, że treningi są zbyt forsowne, ale nie można było tych chłopaków powstrzymać. Umowy z trenerami zostały rozwiązane za porozumieniem stron? - Kontrakty mamy ważne do końca sezonu. Tam nie ma dyskusji. Jak się podpisuje umowę, to wszystko jest z góry uregulowane - zwolnienie, awans, premie. Nie trzeba potem chodzić i negocjować. Pensja przychodzi co miesiąc, ale wolałbym te pieniądze zarobić pracą. Tyle tylko, że już nie muszę dwa razy w tygodniu robić testów na obecność koronawirusa. Wydawało mi się w pewnym momencie, że lewą dziurkę w nosie mam trzy razy większą niż prawą. Przyszło więc ponownie wrócić do miejsca, w którym mieszka pan już ponad trzy dekady. W którym momencie stało się jasne, że Szwajcaria to pana miejsce na ziemi? - W paru miejscach na ziemi już byłem. Ja się dobrze czuję zawsze tam, gdzie mam pracę i gdzie mnie szanują. Nie przywiązuję się do jednego miejsca. Już w Szwajcarii zmienialiśmy miejsce zamieszkania z pięć razy. A czemu zostałem po zakończeniu gry w piłkę? Mało jest chyba ludzi na świecie, którzy by nie chcieli tutaj żyć. W moim przypadku chodziło o dzieci. Poszły do szkoły i chcieliśmy, żeby kontynuowały naukę tu, gdzie zaczęły. W Polsce dokonywał się akurat przełom, z komunizmu na kapitalizm - wiele spraw było niepewnych, wiele niezrozumiałych. Nie miałem powodu, żeby ze Szwajcarii uciekać. I tak mijał rok za rokiem. Ma pan dwie córki. Nie wróciły do kraju? - Nie podjęły takiej decyzji. Starsza, Izabela, mieszka z nami. Zajmuje się kontrolingiem finansowym w firmie farmaceutycznej. Młodsza, Ewa, przeprowadziła się do Zurychu i chodzi codziennie do kasyna. Ale nie gra. Pracuje tam w biurze. Pana też nie ciągnie do ojczyzny. "Nie mam już ochoty pracować w Polsce jako trener" - to słowa z ubiegłego roku wypowiedziane po pożegnaniu z GKS-em Tychy. - Czytałem właśnie wywiad z Robertem Warzychą i wygląda na to, że nie jestem odosobniony. On też mówi, że w Polsce trudno pracować. Dokładnie wiem, co ma na myśli. Co takiego? - Jak przychodzę pracować do Polski, to muszę się dostosować do mentalności Polaka. Wszyscy próbują sprawić wrażenie, że chcą coś zmienić na lepsze, a szybko okazuje się, że jednak nie chcą. I z tym zawsze miałem największy problem. W Polsce trener nie ma praktycznie żadnej kontroli nad zespołem i nie będzie miał. Bo jaki ma wpływ na skład personalny zespołu? Musi na każdym kroku pytać, co wolno, a czego nie wolno. Uważam, że skoro jesteśmy profesjonalistami, to zachowujmy się jak profesjonaliści. Czy ja mam zawodników prosić, żeby grali, biegali, walczyli? Jak ktoś się urodził bez charakteru, to bez charakteru zostanie. Rozumiem, że pana filozofia szkolenia w polskich realiach napotkała na opór. - Nigdy nie próbuję niczego robić z pozycji siły. Ale w Polsce czasem inaczej się nie da. Często miałem wrażenie, że muszę mówić tylko to, co inni chcą usłyszeć. Bo komuś się wydaje, że lepiej mieć obok siebie głupków, którzy będą przytakiwali - byle nie byli dla ciebie niebezpieczni i byle można nimi manipulować. A ja zawsze wolałem słuchać mądrych ludzi. Mądrzy ludzie otaczają się mądrzejszymi od siebie. Chętne posłucham nawet kogoś na wsi, kto stoi między krowami, jeśli mówi mądrze. W Polsce nikt nie mówi mądrze? - Podoba mi się sposób prowadzenia zespołu przez Marka Papszuna. I to, co mówi w wywiadach. Twierdzi, że jak zawodnik narzeka, to znaczy, że jest leniwy. Patrzę na to bardzo podobnie. To nie jest popularna teza, ale nie odbiega od prawdy. W jaki sposób poradzić sobie z tymi, którzy narzekają? - Sposób jest prosty - zmienić mentalność. Ale jak komuś nie pasuje, to nie będziemy się wzajemnie męczyć. Bo po co? Chcesz coś zmienić, wprowadzić coś nowego, ale nagle pojawiają się przeciwnicy, którzy ci tłumaczą, że trener musi być również psychologiem. W porządku, powinien - ale nie do tego stopnia jak u nas. Górnik Zabrze zatrudnił kiedyś psychologa. I co? Po jakimś czasie zrezygnował, bo sam zaczął mieć problemy. To dowodzi, że praca w polskiej piłce to spore wyzwanie nie tylko dla zawodników. - Potencjał młodych piłkarzy jest ogromny. Szkoleniowcy też mają odpowiednią wiedzę. Tylko trzeba jeszcze to wszystko sprofesjonalizować i rozliczać z wykonywanej pracy. Problem naprawdę tkwi w mentalności. Nikt nie powinien zarabiać pieniędzy za coś, czego nie umie. Słyszę często, jak trenerzy mówią, że ten nie potrafi grać głową, a tamten nie ma lewej nogi. To za co zarabiają tak duże pieniądze? Nikt mnie nie zmusi do tego, żebym myślał inaczej. Jestem wymagający i krytyczny w stosunku do siebie, ale tak samo wobec innych. I potem mówią, że Rysiek to wyjątkowo trudny facet. Najpierw w Zabrzu, potem w Tychach... - Opinia jest taka, jaka jest. Absolutnie się z nią nie zgadzam. Nigdy nie byłem przeciwko człowiekowi. Rysiek lubi otwartość i lubi konkrety. Rysiek nie wchodzi w żadne układy i układziki. To jest Rysiek! Chodzi mu tylko o to, żeby poprawić szkolenie i zrobić wynik sportowy. Rysiek jest otwarty, z każdym rozmawia i każdego wysłucha. Rysiek ma też oczywiście wady. Ale Rysiek nie lubi jednego - nie lubi, jak ktoś próbuje go oszukiwać albo wykorzystywać. Dalsza część rozmowy na kolejnej stronie - KLIKNIJ TUTAJ.