Dziś, tydzień po najsłynniejszym wykładzie papieża Ratzingera, podstawowymi argumentami tego dialogu ze strony świata islamskiego są pięści i koktajle Mołotowa, zabójstwa i palenie kościołów chrześcijańskich oraz coraz to nowe informacje o aresztowaniu, a nawet skazywaniu na śmierć katolików tylko za to, że mają odwagę publicznego przyznawania się do wiary czy posiadania Biblii. Taka sytuacja pokazuje, jak bardzo dialog z islamem podobny jest do ruchu jednokierunkowego, gdzie często słowa zderzają się z kamieniami, a nieznajomość papieskiej myśli tylko pogłębia posługiwanie się przez wyznawców islamu schematami wojny z niewiernymi. Świat cywilizacji europejskiej przypomina trochę przestraszonego sztubaka, który na wszelki wypadek siedzi cicho i nie zabiera głosu. Papieskie przesłanie o potrzebie używania rozumu także w mówieniu i myśleniu o Bogu stało się pretekstem do zarzucania Benedyktowi XVI nietolerancji, zerwania z duchem ekumenizmu, usprawiedliwiania chrześcijańskiej ekspansji kulturowej i w ogóle zrzucania na Kościół i Zachód odpowiedzialności za wszelkie zło. W czasie, kiedy członkowie Bractwa Muzułmańskiego manifestowali na ulicach Kairu, a turecki premier zawyrokował, że papież przemawia jako polityk a nie duchowny, w Pakistanie, Palestynie i w szeregu innych krajów muzułmańskich rozjuszony tłum domagał się na ulicach zemsty. Kiedy zaś islamscy intelektualiści usprawiedliwiali działanie swoich współwyznawców, domagając się przeproszenia świata islamu wraz z kuriozalnym żądaniem "uklęknięcia papieża przed muezinem", Europa, a zwłaszcza jej elity, milczały. Wyjątkiem była zdecydowana wypowiedź Angeli Merkel i cichutkie poparcie prawa do wolności wypowiedzi wypowiedziane przez podrzędnego urzędnika Komisji Europejskiej z Brukseli. Ostremu sporowi cywilizacyjnemu (a nie ma co ukrywać, że mamy dziś z tym do czynienia w skali globalnej) towarzyszy fala zasiedlania Europy przez wyznawców Allaha, którzy korzystając z gościnności zachodniej demokracji budują swoje meczety (często przejmując opustoszałe miejsca po chrześcijańskich świątyniach) i cieszą się całkowitą swobodą propagując nauczanie Koranu czy świętowanie piątku zamiast niedzieli jako dnia świętego. Nie piszę tego bynajmniej w przekonaniu, że trzeba ten proces zatrzymać. Wydaje mi się jedynie, że prawo do kultywowania własnej tożsamości religijnej i kulturowej musi obowiązywać nie tylko na naszym kontynencie i musi być zagwarantowane także wobec chrześcijan mieszkających w krajach muzułmańskich. Kiedy Samuel Huntington w swojej książce "Zderzenie cywilizacji" zastanawiał się, czy w 2010 r. wybuchnie wojna światowa, której główną osią sporu będą idee i wartości, spotkał się nie tylko z niezrozumieniem, ale i często wyśmianiem. Tymczasem - jak dowodził amerykański politolog - Europa i Ameryka albo się zjednoczą, albo zginą, ale przede wszystkim najpierw muszą się oprzeć na wyraźnej identyfikacji wartości, które je stworzyły. Paradoksalnie, spór cywilizacji zachodniej z islamem może temu procesowi tylko pomóc.