W policyjnych protokołach zapisano wiele pikantnych szczegółów owej upojnej nocy, która notabene rozpoczęła się dla naszego bohatera dość niewinnie. Pomroczność jasna O Sergiuszu D. nikt w firmie złego słowa nie powie. Młody, zdolny, ambitny, przed trzydziestką. Żonaty, ale bezdzietny. Kto wie, może dlatego tak zaszalał? Zaraz po świętach Bożego Narodzenia szef zorganizował w firmie pożegnanie starego roku. - Było trochę alkoholu, coś na zakąskę. A najważniejsze, że potem miało być wolne aż do stycznia. Balanga ruszyła na całego około piętnastej. Po godzinie szef wyszedł, a myśmy trochę jeszcze zostali. Ale nie dłużej niż do siódmej. Co było potem? No, potem był wypad do agencji towarzyskiej - wspomina Sergiusz. W podróż z Gliwic do Chorzowa nasz bohater wybrał się wraz ze swym przyjacielem Arturem C. Mieli nieźle w czubie. Było już ciemno. Nie obawiali się, że wpadną w ręce policyjnego patrolu. Gnali przed siebie nie patrząc na prędkościomierz. Zanim wreszcie trafili do agencji towarzyskiej trochę błądzili. Po drodze wpadli jeszcze do bistra na pięćdziesiątkę. Wreszcie wkroczyli rozbawieni do lokalu pod czerwoną latarnią. Panujący przy bufecie półmrok nieco uspokoił ich błędne spojrzenia. Dyżurujące dziewczęta w porę wyczuły moment i... No właśnie. Co było potem? - A żebym to ja pamiętał co było potem. Zwyczajnie zapomniałem - tłumaczy się Sergiusz. Artura C. również dosięgła pomroczność jasna. W policyjnym protokole kazał potem napisać, że wyszedł z klubu po dwóch kwadransach. A dziewczęta z dyżuru? Żadna nic nie pamięta. Zrobimy cimcirimci Spostrzegawczością wykazał się jedynie barman. Opowiedział o wszystkim podczas policyjnej konfrontacji. Zapamiętał również godzinę, o której Sergiusz opuścił przybytek miłości. Była 2 w nocy. - To by się zgadzało. O tej porze wsiadłem w samochód i wyruszyłem w kierunku Gliwic. Nie dojechałem jednak na miejsce. Poczułem się śpiący i zjechałem na pobocze - wspomina. Kiedy rankiem Sergiusz C. ocknął się ze snu spostrzegł, że stoi gdzieś na poboczu. Usiłował zapalić wóz, ale bezskutecznie. - Chłopaki, gdzie tu jest jakiś warsztat samochodowy, albo telefon? - rzucił w stronę grupki przechodzących małolatów. - Jakieś pięćdziesiąt metrów za zakrętem - poradzili chłopcy. - To może popchalibyście mnie trochę, co? - zaproponował. Chłopcy wyraźnie nie palili się do pomocy. - No, nie za darmo ma się rozumieć. Za flaszkę. Stoi? - Sergiusz puścił oczko do najbardziej wyrośniętego. - Dziesięć piw, a póki co zajaramy. Gra? Bolek jestem - walnął z grubej rury rudowłosy osiłek. - Miło mi. Mów do mnie Sergiusz. Po krótkiej rozmowie o samochodach dwudziestoletni opel ruszył przed siebie na luzie. Dziesięć minut później akumulator zaczął się ładować w przydrożnym warsztacie. - Będzie to trochę trwało. Dobry moment, żebyś postawił to co obiecałeś - warknął zniecierpliwiony rudzielec. - No dobra, dobra. Już idziemy - uspokoił go Segriusz. Konsumowanie piwa zajęło całej szóstce pół godziny. W końcu Sergiuszowi przypomniało się, że ma jeszcze w kieszeni wolną stówkę. - Chłopaki. Jeszcze po piwku, a potem mam serdeczną prośbę. Na pewno znacie jakaś fajną lalunię z okolicy. Wiecie, zabawiłbym się trochę. Natura mnie wzywa. Was też to kiedyś czeka. Za pięć, sześć dych. Więcej nie mam - wyznał ze szczerością. Małolaty długo się nie zastanawiając zaproponowały Sergiuszowi wyjazd do Zabrza. - Znamy laskę na Zantce. Dużo nie bierze. Na pewno się jej spodobasz - rzucił rudzielec. Na miejscu byli około dziewiątej rano. Rudzielec, gdzieś wyszedł. Nie było go dwadzieścia minut. W końcu wrócił. - Ona tu zaraz będzie. Nie wiem, czy chcesz się z nią zabawić w piwnicy, czy w samochodzie? - zapytał. - Co ty. Pewno, że w samochodzie. A teraz wyłaźcie wszyscy. No jazda - pogonił towarzystwo żądny gorących wrażeń Sergiusz. W pewnym momencie w bramie stanęła niewysoka blondynka. - No choć do mnie koteczku. Zrobimy cimcirimci - zabajerował. - Najpierw kochasiu pokaż szmal. A potem się zastanowię - odparła stanowczo kobieta. - Mam pięć dych - przyznał Sergiusz trzymając w dłoniach niebieski banknot. - Za pięć dych to ty se możesz... - usłyszał w odpowiedzi. - Jak to? - Sergiusz wyskoczył z samochody i złapał blondynkę za ręce nie spodziewając się zupełnie tego co nastąpi za chwilę. - A masz ty smrodzie jeden! Na k... ci się zachciało jechać z piątką w kieszeni. Teraz cię własna baba nie pozna - nieznajoma zaczęła z całej siły okładać Sergiusza starą metalową patelnią. Tymczasem chłopcy snuli już za rogiem niecne plany wobec mężczyzny. Rudzielec najpierw stanął w obronie Sergiusza uwalniając go z rąk okrutnej wiedźmy, a potem zaproponował wyprawę na młode Rumunki. - Ty masz łeb. Trzeba było od razu tak zrobić. Teraz wyglądam znacznie gorzej, ale jadę, bo mnie natura wzywa - przystał entuzjastycznie na propozycję wciąż nie tracąc wiary w to, że przed Sylwestrowa eskapada zakończy się jeszcze jedną erotyczną przygodą. Ruszyli w kierunku Gliwic. Po pewnym czasie rudzielec kazał Sergiuszowi skręcić w stronę lasu. - Mój koleś popilnuje auta, a my się razem zabawimy z panienkami. Są tam za rogiem - wskazał palcem osiłek. Uszli zaledwie dwadzieścia metrów, gdy nagle rudzielec rzucił się do ucieczki. Zdezorientowany Sergiusz nawet nie zauważył, że mija go jego własny samochód. Próbował gonić złodziei, ale na darmo. Odjechali wraz z kluczykami i dokumentami. Trzeba sprawę uściślić Późnym popołudniem Sergiusz dotarł okazją do mieszkania swojego znajomego z pracy. Po drodze myślał nad alibi, które wcisnąłby ewentualnie żonie. - Cześć stary, wpuść mnie, bo zaraz umrę - wyjąkał ujrzawszy w drzwiach znajomego. - Jak ty wyglądasz? - Andrzej G. omal nie doznał szoku na widok pokieraszowanej twarzy przyjaciela. - Napadli mnie zbóje. Ukradli samochód. Wzięli kasę, kluczyki i dokumenty. Wszystko przepadło - bełkotał Sergiusz. Jego żona zdążyła już powiadomić wszystkie jednostki policji w okolicy. Dzwoniła również do Andrzeja G. Ten po opatrzeniu ran odstawił kolegę do rodzinnego domu, gdzie czekała już na niego rozdygotana małżonka. Sergiusz opowiedział jej wymyślona historyjkę o zbójach i razem ułożyli się do snu. Nazajutrz do drzwi państwa F. zadzwonił dzwonek. Witam serdecznie u progu Nowego Roku. Jestem w tej okolicy dzielnicowym - zasalutował tęgawy sierżant. - Wypada, żeby zechciał pan opowiedzieć nam o wszystkim. Żona złożyła doniesienie o zaginięciu. Trzeba sprawę uściślić. Sergiusz zabrał się więc za opowiadanie zmyślonej historii. O swej przygodzie opowiadał dzielnicowemu równą godzinę. Dokładnie też opisał napastników. O Chłopcach z Zantki nie wspomniał jednak ani słowem. O rudzielcu tym bardziej. - No to teraz zapraszam na komisariat. Czeka tam na pana gość - wtrącił dzielnicowy. - A jest rudy - zapytał zdenerwowanym głosem Sergiusz. - Niestety tak - odparł dzielnicowy. - To może ja od razu odwołam te wszystkie zeznania - zaproponował szczerze bohater całego zamieszania. - Teraz drogi panie F. zostawiam pana sam na sam z żoną. Jak sobie to wszystko wyjaśnicie zapraszam do mnie. Do zobaczenia - dzielnicowy zatrzasną za sobą drzwi. - Marianna F. stała jak wryta. O nic wolała już nie pytać. W ostateczności mogła przecież zerknąć do policyjnego protokołu. Na ten krok zdecydowała się kilka dni później. Teraz już nie miała żadnych wątpliwości. Rozwód i basta. Piotr Bocheński PRZECZYTAJ INNE HISTORIE: Historie krwią spisane Pani zabiła pana Humor z prokuratorskiej teki Zagadkowa śmierć Opowieści z piekła rodem Słowa zza grobu Trup w dywanie Wampir o twardej psychice