Wprawdzie wystąpienie kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera w czasie obchodów 60. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego uspokoiło nieco nastroje, lecz wkrótce potem w Niemczech odezwały się głosy krytykujące kanclerza i wywołujące w naszym kraju obawy. Na prawdziwe pojednanie przyjdzie jeszcze chyba poczekać... Wielu ludzi w Polsce jest zbulwersowanych nieuregulowaniem spraw własnościowych na tzw. ziemiach odzyskanych, przez co otwarta została furtka dla niemieckich roszczeń majątkowych. Wprawdzie Erika Steinbach, która jest także posłanką CDU, mówi polskiej prasie, że nie chodzi jej o odzyskiwanie majątków ani odszkodowania, lecz o uznanie praw dawnych właścicieli i jakąś formę zadośćuczynienia, jednak w Niemczech nie jest już tak ostrożna. Z kolei Pruskie Powiernictwo to po prostu firma założona po to, by z ewentualnych odszkodowań czerpać zysk. Zarówno Erika Steinbach, jak i Pruskie Powiernictwo znajdują się na marginesie niemieckiego społeczeństwa, mało kto wie o ich działalności, nie stanowią poważnej siły i nie mogą liczyć na wsparcie rządu federalnego, ale w Polsce wzbudzają poważne obawy. Pruskie Powiernictwo gromadzi informacje o mieniu utraconym przez Niemców przymusowo wysiedlonych z Polski i Czech. Spółka zamierza starać się o ich zwrot bądź odszkodowanie przed polskimi sądami. W przypadku niepowodzenia zamierza zwrócić się do trybunałów międzynarodowych. Kanclerz Niemiec mówił w Warszawie, że rząd niemiecki nie będzie popierał takich roszczeń i uważa sprawę za załatwioną, jednak nikt nie może zakazać wypędzonym pójścia do sądu. W odpowiedzi Erika Steinbach zarzuciła kanclerzowi, że skoro stara się uniemożliwić odebranie roszczeń obywateli własnego kraju w Polsce, to powinien sam zapłacić im odszkodowania. Zobacz: "Rozmowy z kanclerzem" Zarzuty te odparł rzecznik niemieckiego rządu Thomas Steg. - Uważamy takie żądania za bezpodstawne. Wysiedleńcy otrzymali rekompensaty za pozostawione mienie. Jeżeli pojedyncze prywatne osoby uważają, że chcą domagać się swoich praw przed sądem, rząd nie może im tego zabronić. Jednak pomysł Eriki Steinbach, by rząd niemiecki poczuł się adresatem tych żądań zdecydowanie odrzucamy - powiedział. Zobacz: "Krzyk o majątki wypędzonych" Fałszywa wypędzona Aby zostać członkiem Związku Wypędzonych (BdV) należy wykazać, że rodzina od stuleci żyła na "dawnej niemieckiej ziemi". Tymczasem Erika Steinbach urodziła się w 1943 roku w Rumii koło Gdyni, która przed wojną nie należała do Niemiec. Ojciec Steinbach był żołnierzem Wehrmachtu z Hanau koło Frankfurtu, który służył od początku wojny na lotnisku w Rumii, a jej matka została przysłana z Bremy do pracy w urzędzie obsługującym żołnierzy i przesiedleńców. W styczniu 1945 roku, matka z półtoraroczną Eriką i jej trzymiesięczną siostrą opuściła Rumię. Dotarły do Szlezwika-Holsztynu, skąd powróciły do rodziny ojca Eriki do Hanau. Po wojnie Steinbach ukończyła prywatne studium muzyki i grała w orkiestrze. W połowie lat 70. zainteresowała się polityką, wstąpiła do CDU. Od 1970 do 1977 pracowała w aparacie administracyjnym. Od 1974 jest członkinią CDU, a od 1998 przewodniczącą Związku Wypędzonych w Niemczech, organizacji, która według własnych szacunków liczy 2 mln członków, zgrupowanych w 21 ziomkostwach niemieckich. Związek formalnie powstał w 1957 r., ale dopiero w 1998 r. zaczął głośno domagać się praw dla Niemców, wysiedlonych po II wojnie światowej z terenów Polski. Taki życiorys nie kwalifikuje do ubiegania się o status wypędzonego. W 1998 r. informację tę ujawniła "Rzeczpospolita". Zwolennicy Steinbach powołali się na obowiązującą ustawę o wypędzonych, która określa tym mianem również osiedleńców, uciekinierów czy żołnierzy czasowo przebywających w okupowanych krajach. Zobacz: "Steinbach zbuduje Centrum" Kontrowersyjne Centrum... Erika Steinbach zamierza także zbudować w Berlinie Centrum przeciwko Wypędzeniom. Kierowana przez Steinbach oraz polityka SPD Petera Glotza fundacja stawia sobie za cel utworzenie w Berlinie placówki upamiętniającej losy milionów Niemców wysiedlonych po II wojnie światowej z Europy Środkowej i Wschodniej. Projekt ten od początku wywołuje zastrzeżenia. Polska i Czechy obawiają się, że Centrum może prezentować problematykę wysiedleń w sposób jednostronny pomijając kontekst historyczny oraz cierpienia innych narodów. Ministrowie kultury Polski, Niemiec i innych zainteresowanych sprawą krajów opowiedzieli się kilka miesięcy temu za stworzeniem międzynarodowej sieci placówek zajmujących się problematyką ucieczek, deportacji i wypędzeń Przybywający z pierwszą wizytą do Polski nowy prezydent RFN Horst Koehler zapowiedział, że będzie dążył do rozwiązania sporu wokół Centrum w porozumieniu i dialogu z Polską. Koehler powiedział także, że będzie kontynuował politykę zapoczątkowaną na jesieni ubiegłego roku przez swego poprzednika Johannesa Raua i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Obaj prezydenci wezwali wówczas w Gdańsku do szerokiego międzynarodowego dialogu w tej sprawie. Steinbach zapewniła, że Centrum przeciwko Wypędzeniom nie stanie się "pręgierzem" dla innych krajów. Szefowa BdV opowiedziała się po raz kolejny za Berlinem jako siedzibą placówki. Berlin stanowi "punkt kulminacyjny" niemieckiej historii ze wszystkim jej jasnymi i ciemnymi stronami - podkreśliła. Niemieckie obchody rocznicy Powstania Z inicjatywy Eriki Steinbach w ewangelickim kościele przy Gendarmenplatz w Berlinie odbyło spotkanie z okazji 60. rocznicy powstania warszawskiego - "Empatia drogą do współżycia". Uczestniczyli w nim przedstawiciele obu największych niemieckich Kościołów chrześcijańskich, katolickiego - kardynał Karl Lehmann oraz ewangelickiego - prałat Stephan Reimers, a także niemiecki pisarz żydowskiego pochodzenia Ralf Giordano i były bawarski minister kultury Hans Maier. Nie zostali zaproszeni na nie ani polscy kombatanci, ani historycy. - Nie chcemy milczeć. BdV chce pomóc w przekazaniu wiedzy o powstaniu warszawskim, o polskich losach. To jest konieczne - oświadczyła Steinbach. Zdaniem szefowej BdV, wiedza i wymiana doświadczeń są warunkiem wspólnej przyszłości w Europie. Steinbach określiła powstanie jako "rozpaczliwy zryw" przeciwko nazistowskiej okrutnej dyktaturze i poparła projekt budowy Muzeum Powstania Warszawskiego. - To dobrze, że taka placówka powstanie - powiedziała. Zobacz: "Nieproszeni Wypędzeni" Nieproszeni Wypędzeni Wiceszef polskiego MSZ Adam Rotfeld uważa, że zorganizowane przez Steinbach obchody to bardzo niestosowna inicjatywa. Podobną opinię wyraża były szef MSZ Władysław Bartoszewski. - Nikt nie może zabronić niemieckim obywatelom obchodzenia takich akademii, jakie chcą, ale jeżeli to ma służyć porozumieniu z Polską, to trzeba wyraźnie powiedzieć: My Polacy wcale nie życzymy sobie włączenia się zupełnie niekompetentnych obywateli niemieckich w te sprawy - powiedział Bartoszewski. Dodał, że nie jest to jego prywatna opinia, tylko zdanie Władysława Bartoszewskiego - byłego żołnierza AK, uczestnika powstania warszawskiego, byłego polskiego dyplomaty oraz zdanie bardzo licznej grupy uczestników powstania i środowiska AK-owskiego. W wywiadzie dla radia Bayerischer Rundfunk Bartoszewski ostro skrytykował obecną działalność BdV. - Atmosfera jest w tej chwili gorsza niż przed kilku laty - zaznaczył. Dodał, iż "nie potrzebujemy kłamców ani podżegaczy, ani w naszym kraju, ani w krajach sąsiednich". Sądy odrzucą pozwy Pozwy niemieckich wypędzonych trafią najpierw przed polski sąd właściwy dla miejsca położenia nieruchomości, który na mocy wydanych zaraz po wojnie dekretów i ustaw, oddali powództwo. Nie ma zresztą innej możliwości prawnej. Apelacja do wyższych instancji w Polsce także nic nie da. Dlatego zapewne Pruskie Powiernictwo czy któryś z wypędzonych odwoła się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasbourgu. Niemcy powoływać się będą na art. 1 Protokołu Pierwszego Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, który brzmi: "Nikt nie może być pozbawiony swojej własności, chyba że w interesie publicznym i na warunkach przewidzianych przez ustawę oraz zgodnie z podstawowymi zasadami prawa międzynarodowego". Ale i tu szanse powodzenia pozwów są małe. Zgodnie z Europejską Konwencją Praw Człowieka, wszelkie pozwy wnoszone przed Trybunał muszą dotyczyć spraw, które zdarzyły się po przystąpieniu skarżonego państwa do Konwencji, a sama konwencja weszła w życie we wrześniu 1953 roku. Jednak zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, jeśli któryś z poszkodowanych Niemców ma roszczenia majątkowe związane z wydarzeniami lat wojny, powinien je kierować do zwycięskich mocarstw - Moskwy, Waszyngtonu i Londynu. Trudne pojednanie Roszczenia wysuwane przez Związek Wypędzonych i działalność Pruskiego Powiernictwa na pewno nie ułatwiają pojednania polsko-niemieckiego na wzór udanego pogodzenia się Niemców z Francuzami. Polacy nie kryją oburzenia, że przeprosin i zadośćuczynienia wymaga się od ofiar hitlerowskich Niemiec, państwa którego dumnymi obywatelami byli także obecni członkowie Związku Wypędzonych. Mimo to, jak pokazują ostatnie badania Pentora, 85 proc. Polaków zadeklarowało, że nie czuje niechęci i wrogości do obecnych obywateli Niemiec z powodu wydarzeń drugiej wojny światowej. Jest więc na czym budować pojednanie, tylko czy ludziom pokroju Eriki Steinbach czy właścicielom spółki Pruskie Powiernictwo na tym zależy? Zobacz: "Polacy usatysfakcjonowani" "Wychodząc z założenia, że nie ma alternatywy dla dobrych stosunków między Polską a Niemcami, Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyraża głębokie przekonanie, że złożone w przemówieniu zapewnienie stanie się trwałym elementem polityki naszego sąsiada. Mając to na uwadze MSZ RP stwierdza, że sprawy majątkowe związane w stosunkach polsko-niemieckich z II wojną światową traktuje w świetle tej perspektywy za sprawę zamkniętą" - napisali przedstawiciele polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w oficjalnej odpowiedzi na przemówienie kanclerza Niemiec wygłoszonego w Warszawie. O tym jakie są nasze obecne stosunki z Niemcami i czy powinniśmy obawiać się roszczeń niemieckich wypędzonych rozmawialiśmy na czacie z byłym ambasadorem RP w Berlinie, Januszem Reiterem. Przeczytaj relację ze spotkania